– Tworząc jedno, dobrze funkcjonujące miejsce car–sharingowe, z czystym sumieniem możemy zlikwidować dziesięć miejsc parkingowych – przekonuje Łukasz Franek z CiViNET Polska, organizacji zrzeszającej różne podmioty zajmujące się transportem publicznym. Wspólnie z warszawskim ratuszem zorganizowała we wtorek warsztaty dotyczące car–sharingu, czyli systemu miejskiej wypożyczalni samochodów.
Stolica rozważa uruchomienie systemu car–sharingu. – On przede wszystkim uwalnia przestrzeń, której nam brakuje najbardziej –
mówił nam niedawno Łukasz Puchalski, wicedyrektor Zarządu Transportu Miejskiego. I choć podobne systemy działają w wielu miastach na świecie, to w Polsce są nowością. Na dobrą sprawę mało kto wie, o co w tym chodzi.
To nie jest VeturiloPierwsze skojarzenie dla warszawiaka to porównanie z Veturilo, czyli świetnie przyjętym w stolicy systemem wypożyczalni rowerów, których dziś jeździ po mieście prawie 3 tys. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zamiast stacji z rowerami, zrobi się stacje z samochodami, które będą działać podobnie. Ale tak nie jest.
Dwie różnice są istotne. O ile Veturilo jest skierowane głównie do tych, którzy roweru nie mają, to klientami car–sharingu są właśnie posiadacze samochodów. Możliwość korzystania z miejskiego samochodu ma ich skłonić do pozbycia się własnego pojazdu, a w efekcie do osiągnięcia głównego celu, czyli odblokowania przestrzeni w mieście. – To nie jest takie absurdalne jak się wydaje. W Rzymie z systemu miejskiego liczącego 122 samochody korzysta regularnie 3 tys. osób. 20 proc. z nich sprzedało własne samochody – twierdzi Franek.
Druga różnica to sposób wykorzystania samochodów. Wiele osób z rowerów miejskich w naturalny sposób korzysta dojeżdżając do pracy, czy załatwiając codzienne sprawy. Bezpłatne krótkie przejazdy i cena znacząco rosnąca, gdy podróż robi się dłuższa, skłania korzystających raczej do używania Veturilo jako środka transportu w mieście, a nie do rekreacji.
W przypadku car–sharingu jest inaczej. – To propozycja dla kogoś kto może zrezygnować z samochodu, przesiadając się w przypadku codziennych dojazdów do pracy do tramwaju, czy metra. Ale w weekend metrem nad Zegrze, albo w odwiedziny do babci w Łomży nie pojedzie. Wtedy może skorzystać z miejskiego samochodu – tłumaczy Franek.
W istocie car–sharing usuwa ostatnią przeszkodę, która skłania miejskiego posiadacza samochodu do tego, by się go jednak nie pozbywać.
Jak to działa?Wyobraźcie sobie nowoczesne samochody, które stoją zaparkowane na specjalnie dla nich wyznaczonych miejscach, po dwa lub trzy w konkretnych punktach miasta. Korzystając ze smartfona sprawdzacie, czy w danym miejscu stoi wolne auto i możecie je sobie zarezerwować. Na miejscu przykładacie kartę miejską lub smartfona do terminalu, albo (w wygodniejszej wersji) do szyby. Drzwi się otwierają.
W środku jest jedno lub dwa miejsca, w których można znaleźć kluczyki pozostawione przez poprzedniego użytkownika. Miejski samochód różni się od zwykłego tylko wbudowaną nawigacją, na której widzimy czas jaki minął odkąd wypożyczyliśmy auto.
W zależności od rodzaju systemu samochód trzeba odstawić na miejsce, z którego się go wypożyczyło, dowolne wolne miejsce przeznaczone dla samochodów z systemu, albo… gdziekolwiek. Czasem auta w ramach car–sharingu nie mają stacji, czy wyznaczonych miejsc. Po prostu stoją na ulicy, kto potrzebuje ten wypożycza. Często jednak w miastach, w których działa, istnieją specjalne miejsca parkingowe, tylko dla car–sharingu.
Auta dla Woli i ŚródmieściaŁukasz Franek podczas warsztatów przedstawił kilka założeń, jakie powinien spełniać system zaprojektowany dla Warszawy. Co wynika z analizy CiViNET Polska?
Car–sharing najefektywniej działa w centrach miast, z odpowiednią gęstością zatrudnienia, liczbą miejsc pracy. Najchętniej samochodami dzielą się 30–to i 40–latkowie. Biorąc to pod uwagę w Warszawie najlepsze perspektywy dla systemu są w Śródmieściu, na Woli i na Ochocie, nieco mniejsze na Mokotowie i na Pradze Południe. – Systemu nie warto ograniczać, ma to do siebie, że z czasem się rozbudowuje. Ale to są miejsca, w których warto zacząć – przekonuje Franek.
Użytkownicy korzystają z car–sharingu jeśli znajdą samochód w odległości najwyżej 500 m od miejsca zamieszkania lub pracy. Wpływ na sukces mają też sąsiedztwo węzłów komunikacyjnych, czy prestiż miejsca. System musi być też widoczny, działa więc efekt skali, taki sam jak w przypadku Veturilo. Jeśli w mieście będą trzy stacje na krzyż, nikt się autami nie zainteresuje. Jeśli będą na każdym rogu, zachęcą użytkowników. Właśnie dlatego, jak ocenia Franek, minimalna ilość samochodów dostępnych w systemie w Warszawie to nieco ponad 110. Optymalnie powinno ich być ok. 300–350. W obu przypadkach mniej więcej jedna trzecia w Śródmieściu, jedna trzecia na Woli, a jedna trzecia w pozostałych częściach miasta.
Na świecie car–sharing działa w różnych formach. Według CiViNET najlepszy rozwój byłoby wymieszanie systemu miejskiego (finansowanego i zarządzanego przez urzędników z ratusza), z systemem otwartym (w którym, np. w ramach koncesji, działałyby prywatne firmy).
Ile to kosztuje?– W car–sharingu płaci się za czas wypożyczenia i za przejechane kilometry. Standardowo ok. 2 euro za godzinę i 0,2–03 euro za przejechany kilometr. W Polsce system mógłby funkcjonować przy opłacie 5 zł za godzinę i 30 gr. za kilometr – ocenia Franek. – Większość systemów zakłada też kaucję. Np. we Wrocławiu rozważa się wprowadzenie systemu z kaucją 1–1,5 tys. zł. Ale naszym zdaniem to zupełnie niepotrzebna bariera. Samochody są ubezpieczone, a użytkownika odstraszy to, że a nuż gdzieś zarysuje lakier i zabiorą mu kaucję – dodaje.
Za to korzyści dla użytkowników są istotne. Korzystają z nowych samochodów, w dodatku różnych (większość systemów oferuje zarówno samochody osobowe, jak i dostawcze, co przydaje się, gdy trzeba np. przewieźć szafę). Odpadają zmartwienia dotyczące opłat za ubezpieczenie, parking (zwolnienie z opłat parkingowych w strefie to podstawa), a przede wszystkim za paliwo. We wspomnianym Rzymie w schowku na kluczyki znajduje się też specjalna karta chipowa, którą bezgotówkowo płaci się na stacjach benzynowych.
– Gdy zastanawialiśmy się co jeszcze mogłaby zaproponować Warszawa wpadliśmy na wpuszczenie samochodów na buspasy. To ryzykowne, w końcu one są dla autobusów. Ale proszę sobie wyobrazić, że stoicie w korku, a obok, buspasem, śmiga samochód, w barwach systemu car–sharing. I nie jest to żaden uprzywilejowany radiowóz, czy karetka, ale samochód, który wy też moglibyście wypożyczyć. To gigantyczna zachęta, by się przesiąść do miejskich samochodów – opisuje obrazowo Franek.
– Pamiętajmy, że podstawowym celem car–sharingu jest odblokowanie miejsca. Polskie miasta są zastawione samochodami. Tę przestrzeń można by przekazać pieszym.