W lipcu rozpocznie się, rozpisany na dwa najbliższe lata, program obniżania dozwolonej prędkości na ulicach szkockiej stolicy. Do lutego 2018 r. na 80 proc. ulic w mieście będzie się można rozpędzić maksymalnie do 20 mil/h. Pozostałe – główne trasy przelotowe – będą miały ograniczenie do 30 i do 40 mil/h.
20 mil/h to nieco ponad 30 km/h. Już dziś takie ograniczenie prędkości obowiązuje na połowie ulic szkockiego miasta. Nie jest to zresztą nic niezwykłego, bo ostatnio podobnym procentem ulic z uspokojonym ruchem chwalił się np. Gdańsk. Zwykle jednak do podobnych statystyk wlicza się małe uliczki osiedlowe i nie dają one pełnego obrazu o polityce transportowej całego miasta.
Strefa uspokojonego ruchu, która ma objąć Edynburg będzie jednak zmianą jakościową. Obejmie m.in. całe centrum miasta. – Oczywiście ograniczenie prędkości będzie w pewnym sensie kulturową zmianą dla całego miasta, ale sami zostaliśmy zachęceni przez duże poparcie dla tego pomysłu w czasie konsultacji społecznych – tłumaczy w rozmowie z BBC Lesley Hinds odpowiedzialna w tamtejszej radzie miejskiej za sprawy transportowe.
Ograniczenie prędkości obejmie, poza centrum miasta, również strefę handlową i oczywiście strefy mieszkalne. Wyższe limity prędkości zostaną utrzymane jedynie na szerokich, wydzielonych trasach przechodzących przez miasto.
Po raz ostatni miasto przyjęło ogólny model ograniczenia prędkości w 1934 r. gdy ustalono generalny limit na 30 mil/h. W 2010 r. szkocki rząd przyjął dokument pod nazwą „Cycling Action Plan”, którego głównym założeniem było doprowadzenie w ciągu nadchodzącej dekady do stanu, w którym 10 proc. podróży w Szkocji odbywała się rowerem. Jednym z proponowanych środków zawartych w planie było właśnie zachęcanie miast do wprowadzania ograniczeń prędkości, przy czym zaznaczano, że musza być połączone z innymi sposobami na uspokajanie ruchu w mieście. Edynburg ma w tej kwestii spore zasługi, bo niedawno zbudowano tam od podstaw sieć tramwajową.
Glasgow też ogranicza prędkośćStrefy o ograniczonej prędkości w miastach, potocznie nazywane „Tempo 30”, bo do tylu kilometrów na godzinę można się w nich zwykle rozpędzić, to już nie tylko wymysł niektórych miast Europy Zachodniej. Kilka lat temu program ograniczania prędkości na części nowojorskich ulic uruchomił tamtejszy burmistrz Bill de Blasio. W Polsce niedawno przewidywano armageddon w Katowicach, gdzie taką strefą objęto centrum miasta, ale kierowcy powoli się do niej przyzwyczajają.
Na Wyspach Brytyjskich temat jest gorący, choć liderem w wyznaczaniu wspomnianych stref jest Szkocja. Edynburg nie jest jedynym takim miastem. W tym tygodniu ograniczeniem prędkości do 20 mil/h objęto centrum Glasgow. Zmianę poprzedzono sześciotygodniowymi konsultacjami, w których 69 proc. mieszkańców opowiedziało się za wprowadzeniem limitu.
Niby wolniej, ale w praktyce szybciej?„Najgorsze są terenówki. Z kołami szerokimi jak drogi rowerowe. To głównie z ich powodu przestałem jeździć rowerem po szkockich miastach, a w Londynie, gdzie te potwory dominują na ulicach, korzystanie z roweru graniczy z szaleństwem” –
pisze w komentarzu dla „Herald Scotland” Ian Macwhirter, opisując swoje wrażenia z jeżdżenia w okolicy Islington, pierwszej londyńskiej strefy z ograniczeniem prędkości do 20 mil/h. Wskazuje, że wydawało mu się, że mimo wolniejszej jazdy, poruszał się szybciej, a na pewno płynniej, a na ulicy było więcej miejsca.
„Niektórzy krytycy stref z ograniczeniem prędkości twierdzą, że one wcale nie likwidują korków. Ale nie o to chodzi. Średnia prędkość samochodu w centralnym Londynie to mniej niż 10 mil/h. Ale ograniczenie prędkości paradoksalnie… wyraźnie ją przyspiesza. Wszystko dlatego, że nie trzeba jechać w klasycznym cyklu „go–stop” czyli przyspieszać za światłami, by po chwili przyciskać hamulec”.