Złomnik, poczytny bloger motoryzacyjny, postanowił własną piersią i piórem bronić obywatelskiej wolności pędzenia przez centrum Katowic z prędkością 50 km/h. Poczuł taki imperatyw po wprowadzeniu przez tamtejszy ratusz strefy Tempo 30 w centrum miasta. Broni jej brawurowo, żywym słowem, niepozbawionym wulgaryzmów, które – jak świat blogerów doskonale wie – pięknie ubarwiają słowo pisane. Szkoda, że są jego najpoważniejszym argumentem.
Od ubiegłego tygodnia w centrum Katowic funkcjonuje ograniczenie prędkości do 30 km/h, czyli rozwiązanie często stosowane w tych krajach Unii Europejskiej, w których na ulicach ginie mniej ludzi niż w Polsce. Czyli właściwie we wszystkich.
Złomnikowi Tempo 30 nie w smak i w przydługim wpisie, w którym ostrzega, że
"I ty możesz zostać piratem drogowym!" wylewa wszystkie swoje żale. Wylewa chaotycznie, ale w uproszczeniu najważniejsze brzmią następująco:
– Zmiana przepisu drogowego z dnia na dzień jest równa praktykom niemieckiego okupanta, który zgarniał ludzi z ulicy i wysyłał do obozów koncentracyjnych. Nawet za PRL–u, a na pewno przed wojną obywatel mógł mieć większe zaufanie do prawa.
– W Polsce bezmyślnie wprowadzamy rozwiązania zachodnie choć „…Warszawa nie wygląda jak Wiedeń i Amsterdam, ani nawet jak Paryż czy Londyn”.
– Za pomocą skomplikowanych obliczeń autor próbuje zasugerować, że samochód jadący z prędkością 30 km/h wcale nie będzie bezpieczniejszy dla pieszego niż jadący z prędkością 50 km/h, bo droga hamowania zależy od reakcji, która jest zróżnicowana, ble, ble, ble…
– Skoro w zeszłym roku kierowcy zabili na ulicach Warszawy osiem osób (Tylko osiem! Litościwie pomijam proces myślowy, który doprowadził Złomnika do takiej liczby), a wprowadzenie Tempo 30 zmniejszyłoby tę liczbę o prawie połowę, czyli o trzy, może cztery, to w 1,8-milionowym mieście jest to rzecz niewarta uwagi. Dobrze więc, że warszawiacy zaprotestowali przeciwko absurdalnym pomysłom, które niestety w Katowicach bezczelnie wprowadzono.
Wszystko to razem tak „zagotowało” Złomnika, że – jak sam zadeklarował – ma ochotę opuścić tę planetę. Przy czym zamiast słowa "opuścić”, użył innego, bardziej dosadnego. Za to wyróżnił zdanie wielkimi literami, by czytelnik, broń Boże, go nie przegapił.
Marzenia z księżyca
Cóż, Złomnikowi można jedynie życzyć spełnienia marzeń. Na Księżycu mógłby sobie śmigać, ile tylko dusza zapragnie, bez pałętających się pod kołami pieszych i rowerzystów. Zapewne przynajmniej częściowo przywróciłoby mu to nadszarpnięte przez katowickich urzędników zaufanie do prawa, równe temu z międzywojnia. Z jego poczuciem zagrożenia przez totalitarne władze miejskie trudno dyskutować, podobnie jak z absurdalnymi uwagami dotyczącymi bezpieczeństwa.
Ale nad bezmyślnym wprowadzaniem zachodnich rozwiązań warto się pochylić.
Warszawa, zresztą póki co żadne polskie miasto, istotnie nie przypomina Wiednia czy Amsterdamu. Co prawda miejscami urzędnicy, zachęcani (terroryzowani!?) przez miejskich aktywistów ostrożnie wprowadzają nowe rozwiązania w ruchu miejskim, ale – na złomnicze szczęście – to pojedyncze przypadki. Skoro tak, to według blogera, wszelkie nowe pomysły nie mają w polskich miastach racji bytu. Pomysł, że może jest odwrotnie i polskie miasta nie przypominają zachodnioeuropejskich właśnie dlatego, że boją się tamtejszych rozwiązań, w jego głowie nie zakiełkował.
Druga Japonia?
„Jest sobie taki kraj jak Japonia” – snuje opowieść Złomnik. „Jest to kraj o 4. najniższym wskaźniku zabitych w wypadkach samochodowych na świecie. Mimo ogromnego zagęszczenia ludności, gigantycznego ruchu wszelkich pojazdów, wręcz nieustającego – Japończycy jakoś nie zabijają się na drogach. I tu powstaje pytanie: dlaczego? Otóż w Japonii wpajana jest zasada – wynikająca z mentalności ludzkiej tamtejszego społeczeństwa – że jednostka musi uważać na innych” – ogłasza triumfalnie.
Jest sobie taki kraj jak Polska, w którym według danych Komisji Europejskiej co roku w wypadkach drogowych ginie średnio 84 osoby na milion mieszkańców. 34 proc. z nich to piesi, dwie trzecie tych pieszych ginie w miastach. Każda z tych statystyk lokuje nas na samym końcu europejskich rankingów bezpieczeństwa. Co ciekawe, dzieje się tak, choć w Polsce nie wpaja się zasady, że jednostka siedząca za kierownicą powinna rozjeżdżać tych chodzących z drugiej strony szyby samochodu. Za to są u nas „specjaliści”, którzy najzupełniej poważnie dowodzą, że działania skierowane m.in. na zapewnienie bezpieczeństwa pieszym służą tylko i wyłącznie gnębieniu kierowców. Im bardziej te rozwiązania sprawdzają się na świecie, tym gorzej dla nich.
W latach 70–tych Japonia miała jeden z największych na świecie wskaźników ofiar wypadków drogowych. Dziś lokuje się znacząco poniżej wskaźnika polskiego. To efekt całego zestawu działań, polegającego na odpowiednim projektowaniu samochodów, ale też rozwijaniu komunikacji publicznej i przekształcaniu miast. W tym standardowemu już dziś ograniczeniu prędkości w terenie zabudowanym do 40 km/h, a w bocznych uliczkach do 30 km/h. Ale to pewnie, według Złomnika, drobiazg bez znaczenia.
Zapraszamy na IV Kongres Transportu Publicznego, który odbędzie się w Warszawie w dniach 19-20 października 2015 roku. Wśród poruszanych tematów znajdzie się między innymi mobilność Polaków, technologie służące mobilności oraz kwestie planowania i realizacji celów rozwoju miast.
Więcej informacji o Kongresie znajdziesz tutaj.