Urzędnicy z Zarządu Dróg Miejskich chcą zmienić zasady płatnego parkowania w Warszawie. Posiadacze abonamentów za drugie i kolejne auto płaciliby 2,4 tys. zł rocznie. Dziś abonament to 30 zł. To zmiana niezbędna. Pierwsza z szeregu niezbędnych.
Zanim warszawscy posiadacze samochodów zaczną rzucać kamieniami, że zdziera się z nich ostatnie pieniądze, trzeba sobie przypomnieć kluczową rzecz. W Warszawie abonamentów dla mieszkańców jest więcej niż 30 tys. miejsc parkingowych w Strefie Płatnego Parkowania Niestrzeżonego. Strefa obejmuje szeroko rozumiane centrum miasta, zahaczające o Żoliborz, Mokotów, Wolę i Pragę. Oznacza to, że zwyczajnje nie spełnia swojej roli. Nie tylko przyjezdni nie mogą zaparkować swojego auta (to nie problem teoretyczny, ZDM szacuje, że 20–30 proc. ruchu samochodowego w centrum to… kierowcy szukający parkingu) ale miejsca nie starczy też dla samych mieszkańców. I nic w tym dziwnego jeśli kilka tysięcy rodzin ma po dwa abonamenty, a kolejne kilka tysięcy – trzy i więcej. Często blokują jedno miejsce tygodniami, bo praktycznie nic ich to nie kosztuje.
Słowem, samochodów jest w Warszawie po prostu za dużo.
Jak
poinformowała poniedziałkowa „Gazeta Stołeczna” ZDM chce z tym walczyć radykalnie podnosząc cenę parkowania dla drugiego samochodu, a także (od 2020 r.) dla pierwszego, o ile nie spełnia normy emisji spalin Euro 6. W normalnej sytuacji strefę płatnego parkowania przerzedziłoby po prostu podniesienie opłat. Ale po pierwsze żadne miasto w Polsce nie może tego zrobić bo ich górną granicę ustawa określiła już kilkanaście lat temu (i każda partia trzęsie się ze strachu na samą myśl o podniesieniu kierowcom tych opłat), a po drugie w stolicy najpierw trzeba i tak rozwiązać problem posiadaczy abonamentów.
Konieczność zapłaty 200 zł miesięcznie za parkowanie auta to niemało. Ale jeśli ktoś mieszka w centrum Warszawy i stać go na korzystanie z dwóch samochodów, to stać go też na tę opłatę. Jakkolwiek populistycznie może brzmieć ten argument – jest prawdziwy. W dodatku korzystanie z dwóch (albo i więcej!) samochodów w centrum tak dobrze skomunikowanego miasta jak Warszawa (a stolica Polski naprawdę pod tym względem jest w europejskiej czołówce) to nie tyle luksus, co fanaberia.
Z komentarzy miejskich radnych, przepytywanych na okoliczność pomysłu, można wyczuć, że jednocześnie zdają sobie sprawę z konieczności tych zmian i boją się reakcji warszawiaków. Trudno się dziwić, bo nie od dziś wiadomo, że ze świecą trzeba szukać grupy społecznej, którą łatwiej rozjuszyć niż warszawskich kierowców.
Radnym warto jednak życzyć zdecydowania i konsekwencji w działaniu. Tym bardziej że proponowane zmiany to krok, który w praktyce zaledwie ograniczy liczbę „abonamentowych” samochodów, mniej więcej do poziomu dostępnych miejsc parkingowych. Ale to konieczność. Bez tego kroku zatkana Warszawa zastygnie w poszukiwaniu miejsca parkingowego.