W Szwecji działa dobrze zorganizowana grupa ludzi skupionych wokół serwisu planka.nu, którzy domagają się wprowadzenia bezpłatnego transportu. Powołują się na przykład Tallinna, gdzie nie płaci się od ponad roku. Protestują jeżdżąc na gapę.
„Planka” to szwedzkie słowo oznaczające m.in. wchodzenie bez biletu. Wszystko zaczęło się w 2001 r. gdy kilkoro młodych ludzi postanowiło stworzyć coś w rodzaju funduszu ochronnego dla osób, których nie stać, lub które nie chcą płacić za bilet. Zainteresowani płacą 100 koron miesięcznie (równowartość ok. 15 dolarów) i dzięki temu, gdy zostaną złapani przez kanara, karę wynoszącą 1200 koron płaci za nich fundusz. Średnio wychodzi ok. 25 mandatów miesięcznie. Planka.nu to dziś serwis internetowy posiadający wersję anglojęzyczną, na której można znaleźć kontakt do członków organizacji w Sztokholmie, Goeteborgu a nawet w Oslo.
Wróg nr 1Freeriderzy nie różnicują tych, którzy nie kupują biletów z pobudek ideologicznych i tych, którzy po prostu nie mają pieniędzy, albo są skąpi. Według nich transport publiczny nie jest wyborem, ale koniecznością. „Nie możemy wybrać 5–kilometrowego spaceru, jeśli nie pasuje nam by płacić za bilet” – czytamy na stronie. „Transport publiczny powinien być jak chodniki, dostępne dla wszystkich, finansowane z podatków. Przecież nikomu nie przyszłoby do głowy, by pobierać opłaty za spacer chodnikiem”.
Według Christiana Tengblada, rzecznika sztokholmskiego oddziału freeriderów, strach przed chaosem jest głównym powodem, dla którego nie wszyscy jeszcze popierają propozycję darmowego transportu. Ale przykład Tallinna może to zmienić. – To sąsiednia stolica. Teraz dużo łatwiej jest nam rozmawiać o tym pomyśle – tłumaczy. Dodaje, że wciąż nie jest to proste bo uważają się za wroga numer jeden sztokholmskiego operatora transportu SL (Storstockholms Lokaltrafik).
Przytrzaśnięty DiezelPonoć to właśnie dla ochrony przed gapowiczami, którzy przeskakiwali bramki wejściowe do metra, kilka lat temu zainstalowano w nim szklane drzwi, otwierające się po skasowaniu biletu. Tengblad nazywa je „ściskaczami” i twierdzi, że to zamach na wszystkich, którzy nie zachowują się w metrze jak maszyny. Są według niego kłopotem np. dla osób starszych, które poruszają się wolniej.
fot. WU
Pomysł ze szklanymi drzwiami nie do końca się SL udał. Skarżyli się pasażerowie, którzy narzekali na stłuczenia od szybko zamykających się drzwi. Niektórzy przyznawali, że boją się przez nie przechodzić. W 2011 r. bohaterem szwedzkich tabloidów był pies o imieniu Diezel, który utknął w drzwiach i potrzeba było trzech osób, by go uwolnić. Ostatecznie SL nieco zmodyfikował szklane bariery, które zamykają się teraz wolniej. – No i rzeczywiście już nie robią nikomu krzywdy, tylko, że teraz nie działają jak bariery. Wydano masę pieniędzy na nic – mówi, nie bez satysfakcji Tengblad.
„Freeride with me”Jak działają freeriderzy w metrze? Zwykle „przyklejają się” do pleców osoby, która skasowała bilet i wchodzą razem z nią zanim nie zamkną się drzwi. Nie wszyscy reagują przyjaźnie, czasem kończy się na wyzwiskach, w końcu mało kto lubi, by na niego napadać znienacka od tyłu. Ale kilka lat temu grupa sympatyków ruchu, którzy jednak płacą za bilety, wymyśliła naklejki na ubranie z hasłem „przejedź się ze mną”.
Tengblad zaznacza, że według niego Planka jest dużo bardziej praktycznym, a dużo mniej ideologicznym ruchem, w porównaniu do sposobu myślenia, który przez ostatnie dziesięciolecia dominował w Szwecji. Spacer nie jest alternatywą dla publicznego, drogiego transportu, bo Szwecja jest krajem przystosowanym dla samochodów. – Samochód jest jednym z symboli narodowych. Mając Volvo i Saaba trudno oddzielić Szwecję od jej przemysłu samochodowego – twierdzi. Ale dostrzega pozytywne sygnały. Po niewielkiej miejscowości Avesta jeżdżą darmowe autobusy. W Karlskodze priorytetem przy odśnieżaniu ulic stały się te miejsca, gdzie wczesnym rankiem jest dużo ludzi, np. okolice szkół i przedszkoli, a nie główne ulice miasta. W Sztokholmie na podobne działania jeszcze musi poczekać.