Niepokojąca jest informacja, że mieszkańcy jednej z ulic Gdańska, wzdłuż której ma zostać wybudowana linia tramwajowa, oprotestowali ten pomysł w prokuraturze. Szanując wszystkie obawy wynikające z „tramwaju za oknem”, nie można nie zauważyć krótkowzrocznego myślenia.
Chodzi o ul. Bohaterów Getta Warszawskiego, którą miałaby zostać poprowadzona trasa tramwajowa, łącząca Wrzeszcz z południową częścią Gdańska (jest to jedna z koncepcji tras, jeszcze niezatwierdzona). Jak ponformowała TVN24, mieszkańcy złożyli do prokuratury zawiadomienie przeciwko prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi, któremu zarzucają m.in. narażenie ich na „straty materialne spowodowane przygotowanymi decyzjami oraz narażenie na utratę zdrowia i życia” (
więcej można przeczytać tutaj). Sprawa ta ma dwa podłoża.
Pierwszą kwestią jest czysto ludzka obawa o to, czy zabytkowe kamienice, które przetrwały m.in. walki o Gdańsk w 1945 r., „przetrzymają” linię tramwajową (problem ten poruszyła w rozmowie z TVN24 jedna z mieszkanek). Nie chcąc w tej kwestii zajmować kategorycznego stanowiska – nie sposób jednak nie zauważyć, że w setkach miast na świecie tramwaje (i autobusy) wjeżdżają na małe ulice obudowane starymi, zabytkowymi kamienicami czy willami – i krzywda się nie dzieje (współczesna technologia opanowała tę problematykę). Natomiast zupełnie inną kwestią (również podnoszoną we wspomnianym materiale w TVN24) jest generalna niechęć mieszkańców do jakichkolwiek zmian na tej ulicy. Jeśli pojawiają się argumenty w rodzaju „nasza ulica jest fajna i dlatego nie chcemy na niej tramwajów”, to niezbędna jest kontra.
Nie jest to pierwsza i na pewno nie ostatnia sytuacja, w której pojawiają się protesty w rodzaju „Tramwaj? Oczywiście, tylko nie pod moim oknem”. Oczywiście, w przygniatającej większości, tym samym protestującym nie przeszkadza, że wzdłuż ulic, które ma „zniszczyć tramwaj”, parkują rzędy samochodów, które utrudniają lub niekiedy wręcz uniemożliwiają korzystanie z chodników. O korkach, spalinach, hałasie nie wspominając… Szkoda, że mało osób zauważa, iż linia tramwajowa odpowiednio wkomponowana w tkankę miejską potrafi ją twórczo rozwinąć, a nie być zawalidrogą. W Polsce nietrudno znaleźć takie udane przykłady (wynikające co prawda z rewitalizacji przestrzeni miejskiej, a nie z budowy nowej linii tramwajowej – ale to nie ma znaczenia). Pierwsze z brzegu przykłady: ul. Karmelicka w Krakowie, ul. 3 Maja w Katowicach, ul. Gdańska w Bydgoszczy, tramwaje wijące się uliczkami wrocławskiej starówki – bez nich przestrzeń miejska byłaby uboższa.
W Polsce wciąż za mało do świadomości przebija się myślenie, że nie tylko pomnażanie własnego majątku, ale również poprawa jakości przestrzeni publicznej wpływa na podniesienie poziomu życia. Tzw. Zachód przepracował ten problem już kilka dekad temu, my wciąż jesteśmy zachłyśnięci – niezmiennie od 1989 r. – możliwością niedrogiego ściągnięcia zza Odry używanego Volkswagena czy Opla. Tramwaj jest natomiast traktowany albo jako powinność władz samorządowych, albo właśnie jako zawalidroga. Dlatego jestem pewien, że jeśli ten albo którykolwiek kolejny rząd zdecyduje się na uwolnienie (czyli w praktyce: podniesienie) stawek za parkowanie, to rozpocznie się wrzawa. A jeśli do tego dojdą jeszcze pomysły wprowadzenia opłat za wjazd do centrum miasta (do czego Zachód zdążył się już przyzwyczaić) – to wrzawa zamieni się w histerię.
O rozwoju miast musimy myśleć perspektywicznie. Szacunki GDDKiA mówią, że do 2030 r. liczba samochodów w Polsce wzrośnie z obecnych ok. 20 do blisko 30 mln sztuk. Jeśli się na to nie przygotujemy, to za kilka-kilkanaście lat w największych polskich miastach nastąpi komunikacyjna hekatomba. Nie zapominajmy, że wysoki poziom życia na Zachodzie to nie są tylko zarobki, ale także – co najmniej na równi – reprezentacyjne centra miast, z ograniczoną motoryzacją indywidualną, natomiast z rozbudowanym systemem dróg rowerowych, deptaków i komunikacji szynowej, którą można szybko, sprawnie i ze „wspólnym biletem” dojechać do zadbanych (!) przedmieść. Niby proste, a jednak… nie.