– Z tramwajów wodnych korzystały każdego roku setki tysięcy pasażerów. Projekt jednak z roku na rok umierał. Klęska projektu trójmiejskich tramwajów wodnych to dowód, że samorządy nie potrafią ze sobą współpracować – pisze Paweł Rydzyński.
Tramwaje wodne łączące Trójmiasto z Półwyspem Helskim były przez prawie dekadę atrakcją turystyczną słynną w całej Polsce. Ich główną zaletą była bardzo niska cena: z Gdańska, Gdyni i Sopotu można było dopłynąć na półwysep za kilkanaście złotych. Był to nie tylko tańszy, ale też – w przypadku rejsów z i do Gdyni – szybszy sposób podróży. To warto przypomnieć i wyraźnie podkreślić: godzinny rejs z Gdyni na Hel był mniej więcej o połowę krótszym czasem w porównaniu z przejazdem pociągiem, o permanentnie zakorkowanych w wakacje drogach w ogóle nie wspominając… Stworzenie tak taniej i ciekawej zarazem oferty było możliwe dlatego, że tramwaje wodne dofinansowywały samorządy.
Z tramwajów wodnych korzystały każdego roku setki tysięcy pasażerów. Projekt jednak z roku na rok umierał. Najpierw zlikwidowano – najmniej popularne i najbardziej deficytowe – tramwaje wodne łączące Gdańsk z Sopotem. Ale później sukcesywnie likwidowano też połączenia, na które niejednokrotnie – zwłaszcza w słoneczne wakacyjne weekendy – bilety trzeba było kupować z wielodniowym wyprzedzeniem. Zlikwidowano linie z Gdańska, Sopotu i Gdyni na Hel. Jako ostatnie, w ub.r., realizowane było połączenie z Gdyni do Jastarni. W tym roku także ono nie będzie funkcjonować.
Cały felieton