Stolica ruszyła z procedurą uruchomienia car–sharingu, ale przeciwnie niż we Wrocławiu i Krakowie najprawdopodobniej nie będzie się składał z samochodów o napędzie elektrycznym. Dlaczego? – Bo to nie jest w tym momencie najważniejsze – mówi szef ZDM Łukasz Puchalski. – Ale jednak docelowo dość ważne – dopowiada wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz.
Uruchomienie składającego się z 300–500 aut car–sharingu,
który ma zacząć działać w stolicy w połowie przyszłego roku, ma trzy główne cele, które urzędnicy wymienili podczas piątkowego spotkania z dziennikarzami – uwolnienie przestrzeni zajmowanej dziś przez parkujące samochody, zmniejszenie liczby samochodów przypadających na tysiąc mieszkańców (dziś Warszawa dobija się pod tym względem do światowej czołówki) oraz kwestie ekologiczne związane z poprawą jakości powietrza. To ostatnie rzecz jasna byłoby dużo łatwiejsze, gdyby car–sharingowe auta były napędzane elektrycznie. Ale w postępowaniu oferenci mogą zaproponować auta spalinowe, choć też hybrydowe lub elektryczne. Ponieważ jednak te drugie, to rozwiązanie droższe, trudno się spodziewać by je zaproponowano. Dlaczego stolica odpuściła elektryki?
– Z naszego punktu widzenia to ma drugorzędne znaczenie, czy będzie to samochód spalinowy, czy elektryczny – tłumaczy szef ZDM Łukasz Puchalski. – Robimy to przede wszystkim po to, by odzyskać przestrzeń publiczną. Ponieważ to coś nowego, dziś jesteśmy nastawieni na to, by stworzyć popyt na usługę. Ze wszystkich badań wynika, że kierowcy chętniej korzystają z czegoś co znają, a samochody elektryczne nie są jeszcze u nas tak popularne.
Dlatego stołecznym urzędnikom na razie na samochodach elektrycznych specjalnie nie zależy. Po cichu przypominają też, że samochody elektryczne wymagają odpowiedniej infrastruktury, przede wszystkim ładowarek, a to sprawia, że rosną koszty, ale przede wszystkim czas potrzebny na uruchomienie usługi. No i warszawski system ma być car–sharingiem swobodnym, czyli samochody będzie można wypożyczyć skądkolwiek i gdziekolwiek odstawić. Nie przewiduje się specjalnych parkingów dla nich przeznaczonych, a infrastruktura dla pojazdów elektrycznych wymagała by już konkretnego miejsca.
Ale nie znaczy to że elektryków nie będzie w ogóle. – Podejrzewam, że następny przetarg będzie już na samochody elektryczne – sugeruje Puchalski wskazując, że gdy pomysł „chwyci” tak jak to miało miejsce w przypadku rowerowego Veturilo, będzie można go modyfikować. – Zresztą nie sądzę, żebyśmy na pojawienie się elektrycznych samochodów czekali aż do następnego przetargu [koncesja dla operatora ma zostać przyznana na 4–8 lat – red.]. To nie musi być jedyny system w Warszawie. W Berlinie jest ich kilkanaście. Jeśli ktoś będzie chciał stworzyć własny i np. powiązać do z miejskim, to dlaczego nie? – pyta retorycznie.
– Mimo wszystko nie zapominałbym o tym aspekcie ekologicznym i kolejny krok to powinien być system z samochodami elektrycznymi – zaznacza wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz. – Tylko mamy z tyłu głowy, że to zupełnie inne przedsięwzięcie, bo wtedy musi być też trzecia strona. Poza miastem i koncesjonariuszem potrzebny jest jeszcze ktoś kto dostarczy prąd – tłumaczy.
Jak będzie wyglądał warszawski system car-sharingu przeczytasz tutaj.
Dlaczego w Warszawie będzie się płąciło za czas wypożyczenia, a nie za przejechane kilometry dowiesz się tutaj.