Nikt nie lubi jechać w śmierdzącym autobusie. Ale pomysł by wyrzucać z niego ludzi, którzy brzydko pachną jest równie brawurowy jak idea, by zamykać kluby w centrach miast, bo nie szanują ciszy nocnej.
W jednym i drugim przypadku grupa ludzi, która ma niezaprzeczalną rację (bo trudno odmówić komukolwiek potrzeby ciszy w środku nocy, tak samo jak każdemu życzę z całego serca, by mógł jeździć w pachnącym tramwaju), tyle że realizacją potrzeby jest samolubne – usunąć, wyrzucić, zamknąć. Liczy się „moje”, a kto nie szanuje „mojego”, temu na pohybel.
Pasażer zalany w trupa, zanieczyszczający pojazd, bez biletu i bez życia (albo przeciwnie – awanturujący się)? Nie widzę problemu, by zajął się nim najbliższy patrol policji lub straży miejskiej, których na ulicach przecież jest sporo. Pasażer powiadamia kierowcę, ten centralę, ta policję lub straż miejską (choć nie wiem dlaczego nie może zrobić tego kierowca), a funkcjonariusze interweniują.
Przy szumie oklasków internetowych zwolenników „radykalnych rozwiązań”. Tyle że w tym wypadku zapach jest najmniejszym problemem.
Ale wyobraźmy sobie taką sytuację, z którą na pewno każdy się spotkał: w autobusie nieprzyjemny zapach, który można zlokalizować dość łatwo, bo jeden z pasażerów wyraźnie wygląda na zaniedbanego, pewnie bezdomnego. Ale jest trzeźwy, jedzie spokojnie, nie wadząc nikomu. I co? Czy on nie ma prawa jechać autobusem? A może właśnie jedzie się umyć?
Szum internetowych nawoływań „wyrzucić!” jakby nieco cichszy, ale da się usłyszeć bezdyskusyjne argumenty, że pasażerowie mają przecież prawo jechać w komforcie.
No to jeszcze jeden przykład. W autobusie pachnie nieprzyjemnie, źródło trzeba lokalizować z pewnym wysiłkiem, bo na pierwszy rzut oka żaden z pasażerów na kloszarda nie wygląda. Ale po kilku przystankach już wiadomo, że „winna” jest skromnie, choć schludnie ubrana starsza osoba. Da się jechać, choć usiedlibyście raczej dalej, niż obok niej. Wyrzucać? Nie? A dlaczego nie, przecież śmierdzi? Jak konsekwencja, to konsekwencja!
Nie mam zamiaru rzucać oskarżeń o hipokryzję w stronę tych, którzy jadąc autobusem czy tramwajem nic nie robią, a wylewają swoje żale w internetowych komentarzach. Wręcz przeciwnie. Bardziej przeraża mnie wizja osiłków, którzy przy oklaskach reszty pasażerów biorą nieszczęśnika za fraki i wyrzucają za drzwi. Taka wizja – porządku i komfortu – najwyraźniej pasowałaby większości lamentujących nad łamaniem ich praw godnym apelacji do Strasbourga. Przynajmniej do momentu, gdy sami nie wylecieliby z autobusu z jakiegoś, równie subiektywnego, powodu. Rzecz jasna przy aplauzie reszty pasażerów.
Wolałbym, by się nie ziściła.
O kloszardowym problemie w autobusach i tramwajach czytaj tutaj.