W poniedziałek wszystkie pasażerki komunikacji miejskiej w stolicy Niemiec mogły skorzystać z tańszego, niż mężczyźni, biletu – 5,5 euro zamiast 7 euro. Różnica odpowiada mniej więcej różnicy w zarobkach między kobietami a mężczyznami w Niemczech.
„Nie jest naszą intencją, by mężczyźni poczuli się dyskryminowani tą akcją. Jeśli tak się stało, przepraszamy. Z drugiej strony, kto przeprosi kobiety za to, że średnio zarabiają o 21 proc. mniej niż mężczyźni? Większość berlińczyków nie tylko rozumie naszą akcję, ale też ją gorąco popiera. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę jak niewielki jest ten gest solidarności, w porównaniu ze stratami w dochodzie w skali np. całorocznej” – napisali w oświadczeniu przedstawiciele BVG, czyli berlińskiego organizatora transportu.
Gender gap pay
Standardowy dobowy bilet komunikacji miejskiej, upoważniający do poruszania się wieloma liniami, kosztuje w Berlinie 7 euro. W poniedziałek 18 marca dla kobiet przygotowano bilety w cenie 5,5 euro. Nieprzypadkowo, bo tego dnia wypada w Niemczech Dzień Równości Płac, który ma zwracać uwagę na nierówność w pensjach kobiet i mężczyzn. Można bowiem porównać niższą pensję do tego, że w praktyce kobiety przez 77 dni w roku pracują za darmo, a 18 marca to 77. dzień roku. Różnica w cenie biletu ma odzwierciedlać właśnie tę lukę płacową („gender pay gap”).
BVG zaznaczyło, że frauenticket jest przeznaczony dla każdego „kto czuje się i żyje jako kobieta” a więc też np. dla osób transseksualnych.
Opisujący sprawę CityLab zaznacza, że Niemcy są, obok Estonii i Czech, państwem z największą różnicą jeśli chodzi o płace kobiet i mężczyzn. Z drugiej strony stolica Niemiec ostatnio mocno zabrała się za walkę o prawa kobiet. Symbolicznym wyrazem jest ustanowienie w tym w stołecznym kraju związkowym Dnia Kobiet świętem wolnym od pracy. Taki status 8 marca miał swego czasu we Wschodnim Berlinie.
Akcja słuszna, czy chybiona?
Brytyjski „Guardian” zwraca uwagę, że w BVG, zatrudniającym blisko 15 tys. pracowników, ledwie jedna piąta z nich to kobiety. Z drugiej strony w 2010 r. pierwszą szefową w historii BVG została Sigrid Evelyn Nikutta i była pierwszym dyrektorem, który wyciągnął budżet berlińskiego organizatora transportu na plus.
Inicjatywa wzbudziła pewne kontrowersje nie tyle z racji celu, ile z powodu jej zasadności. Maren Jasper–Winter, rzeczniczka liberalnej FDP w berlińskiej radzie miejskiej oceniła w rozmowie z „Berlin Morgenpost”, że akcja jest chybiona. – Jeśli próbujesz zrobić różnicę w tak poważnym temacie, przez jednorazowe dorzucenie do portmonetki 1,5 euro, nie ma to sensu. To kompletnie bez znaczenia w kwestii walki o równe prawa pracownicze.
Rzeczniczka BVG Petra Nelken odpowiedziała na ten zarzut, zwracając uwagę, że o to właśnie chodziło. – Chcieliśmy, by przynajmniej przez jeden dzień luka płacowa stała się odczuwalna dla wszystkich, choćby w formie ceny biletu. To coś, z czym kobiety zderzają się każdego dnia – zaznaczyła.