Moje ostatnie obserwacje przemian oraz rozmowy z osobami odpowiedzialnymi za komunikację w jednym z polskich regionów przyprawiają mnie o konsternację i utwierdzają w przekonaniu, że samorządy terytorialne nigdy nie wezmą się właściwie za temat komunikacji.
Na początku zastrzegam, że od opisanego zagadnienia istnieje kilka chlubnych wyjątków, ale one tylko potwierdzają istnienie poważnego problemu. Co najmniej od 2007 r. staram się być agitatorem systemowego podejścia do transportu ludności. Upatrując w sprawdzonej na całym cywilizowanym świecie idei podziału ról organizatora i wykonawcy komunikacji szans na zapewnienie transportu wszystkim potrzebującym, starałem się przekonywać samorządy gmin zlokalizowanych wokół mojego miejsca zamieszkania do podjęcia rękawicy rzuconej przez ustawodawcę. Szybko jednak przekonałem się, że rozmawiam z ludźmi nie tylko pamiętającymi poprzedni system gospodarczy, ale nawet z takimi, którzy chyba do dziś nie słyszeli, że PRL się skończył.
W międzyczasie z roli działacza komunikacyjnego przeszedłem na czynne dziennikarstwo i publicystykę, pozwalające otworzyć nieco więcej drzwi. Osłupiałem! Kiedy rozmawiając z osobami odpowiedzialnymi za komunikację słyszę, że ustawa PTZ jest co do zasady zła, to odbiera mi mowę. Potem dowiaduję się, że publiczny przewoźnik zawsze staje przed gminą w roli petenta proszącego o przekazanie środków w zamian za kursowanie i czuję dziecięcą bezradność. Tak unieszkodliwiony poddawany jestem torturze wysłuchania twierdzenia, że samorządy nie mają podstaw prawnych do organizowania komunikacji. Zapadam się wówczas w sobie i pogrążając w mroku wiem już wtedy jedno – to nie ma prawa się udać. I się nie uda…
30 lat bezradności
Blisko 30 lat samorządności powinno już ugruntować w świadomości wszystkich ludzi regionalizację organizacji poszczególnych aspektów życia publicznego. Od wybieranych przedstawicieli można oczekiwać, w zamian za wpłacane podatki, odpowiedniego szkolnictwa, gospodarowania przestrzenią, czy właśnie sprawnej komunikacji.
Okazuje się jednak, że wielu wciąż nie zna pojęcia jurysdykcji samorządności, oczekując, że coś będzie państwowe. Wedle tego w regionach wciąż powinien jeździć państwowy PKS, bo tak zawsze było.
Niezaradność w organizowaniu mieszkańcom komunikacji
jest problemem w większości kraju. Poza wyjątkami, w postaci rozrzuconych po Polsce gmin, komunikacją w terenie nie chce zajmować się nikt.
Dać pieniądze pekaesowi
W moich obserwacjach doszukać się można prób radzenia sobie z problemem znikającej komunikacji. Odbywa się to pobieżnie, bez zagłębienia w clue problemu, czy bez rekonesansu w realiach prawnych.
Słyszałem więc o „dawaniu pieniędzy PKS-owi” w zamian za „zrealizowanie jakichś kursów”. I mimo starań nie usłyszałem nic o wykupywaniu wozokilometrów, ustalaniu tras i częstotliwości obsługi. Usłyszałem za to o stawianiu przewoźnika w roli petenta proszącego o pieniądze. W lokalnym serwisie można znaleźć
wypowiedź starosty częstochowskiego Krzysztofa Smeli. Komentuje prośbę (!) częstochowskiego PKS-u o poratowanie w obliczu złej sytuacji finansowej i rozważania na temat „wspierania”, a nie np. zamówienia usług.
Jakiś tam operator, czy organizator
W kontekście zrzutki na przewoźnika dane było mi dostrzec łaskawe dopuszczenie ról „jakiegoś przewoźnika, czy tam… operatora”. Bo warto przytoczyć jeszcze, że „ta ustawa nie jest dobra”, tylko nie wiem, czy ta refleksja dotyczyła pomysłu pakietowania linii, czy samego podziału na role operatora i organizatora. Ciągle za to słyszałem o tym, że „PKS ma misję”…
A w kontekście misji – trzeba Wam, drodzy czytelnicy wiedzieć, że według niektórych urzędników, samorządy nie mają podstaw prawnych do organizowania komunikacji. Autobusy jeżdżą dzięki tej misji! Każdy samorząd ma nad sobą Regionalną Izbę Obrachunkową, która może zakwestionować wydatki na zamówione usługi rzekomo niemające pokrycia w prawie. W tej sytuacji wszystkie miasta i gminy w Polsce organizujące komunikację są w tarapatach!
Nieprzemijająca nieporadność
Jestem przerażony, bo zakładam, że tego typu refleksje „kwitną” w całym kraju. Daleko w tej sytuacji do wzorcowych modeli komunikacji regionalnej z Czech, Niemiec, Austrii i krajów skandynawskich. I pomyśleć, że marzyło mi się obowiązkowe pooznaczanie tras regionalnych numerem lub literą na wzór komunikacji miejskich, aby incydentalny podróżnik mógł wiedzieć w co ma wsiąść (rozkłady relacyjne dla wielu są niezrozumiałe). A tu niebawem może nie być czego numerować…
W obliczu tak wielkiej nieporadności samorządów trzeba ze spuszczoną głową zwrócić się do władz centralnych o bardziej zdecydowane działania. Bez „prowadzenia za rączkę” się jednak nie obędzie.