Rozwój różnych form dystrybucji biletów każe zastanowić się nad przyszłością biletu papierowego, który powoli staje się niechcianym dzieckiem przedsiębiorstw transportowych i organizatorów komunikacji. Słyszę co krok, że jego dystrybucja jest droga, że najlepiej byłoby się go pozbyć.
W 2012 r., wracając z Włoch, przejazdem znalazłem się w Ljublianie, stolicy Słowenii. Potrzebowałem dostać się z jednego krańca miasta na drugi. Jedynym sposobem, aby to zrobić, było skorzystanie z autobusu, ponieważ nie byłem wtedy osobą dysponującą pokaźną gotówką na taksówkę. Oczywiście, widziałem automaty biletowe, ale nie rozumiałem, dlaczego na jeden przejazd mam wyrabiać sobie kartę, która kosztowała 3-krotność biletu. Opcji zakupu biletu papierowego nie było także w autobusie, przez co 5-kilometrowy odcinek z jednego krańca miasta na drugi musiałem pokonać z ciężkim plecakiem w sierpniowym skwarze pieszo. Mojej wściekłości nie było końca – chciałem przecież legalnie, płacąc za przejazd, skorzystać z komunikacji, która w nazwie ma słowo publiczna – a więc dla wszystkich!
Jeśli bilet elektroniczny ma wypierać bilet papierowy, w żadnym wypadku nie powinno się tego robić na siłę, licząc na to, że rozwiązanie się przyjmie. Należy raczej myśleć o tym, jak poprawić atrakcyjność informatycznych rozwiązań. W Europie funkcjonują już rozwiązania na podstawie których z jedną kartą można przejechać cały kraj, w Polsce to ciągle marzenie przytrzaśniętej autobusowymi drzwiami głowy. Tak jest w Holandii, jednym z najbardziej zinformatyzowanych państw starego kontynentu. Ale i tak bilet papierowy możemy tam spokojnie kupić u kierowcy. Plastikowa karta daje o wiele więcej możliwości klientowi transportu miejskiego, ale istnienie papierowego świstka to także element wygody. W Holandii sprzedaż biletów u kierowcy jest na niskim, ale stałym poziomie. Nikt nie myśli o jego eliminacji.
Opcja zakupu biletu przez smartfon jest wspaniała. Świetną sprawą jest możliwość zapłacenia kartą w systemie płatności zbliżeniowej. Ale to nie nowinki techniczne mają determinować nowoczesną komunikację, ale przede wszystkim jej dostępność. Inaczej wróćmy do wysokopodłogowych ikarusów, bo przecież niepełnosprawny to tylko jeden na 30 pasażerów, a w ikarusach w ogóle ich nie było!
Nie mam obowiązku mieć smartfona, nie mam także obowiązku wyrabiać sobie karty miejskiej i stać się kolekcjonerem kart z tylu miast w ilu przebywam wyłącznie przez 2-3 dni. Jeśli transport publiczny ma pozostać publiczny, jego dostępność powinna być jak najszersza. Dlatego będę pierwszym, który zaprotestuje przeciwko całkowitemu odejściu od biletów papierowych. Bądźmy spokojni, za 10 lat wciąż będzie sporo chętnych, by go posiadać.