Dlaczego piesi w polskich miastach nie mogą czuć się bezpiecznie, a na ulicach wciąż ginie ich więcej niż w krajach Zachodniej Europy? Przyczyna to trzy wielkie grzechy, które ujawniają się przy projektowaniu ulic – źle zaprojektowana infrastruktura, obowiązujące prawo o ruchu drogowym i zachowanie innych użytkowników ulic. Wszystkie opisał psycholog transportu Jacek Grunt-Mejer w Białej Księdze Mobilności, zaprezentowanej podczas Kongresu Transportu Publicznego.
W Bolonii, na skrzyżowaniu via Giovanni Amendola z via Cesare Boldrin wisi sygnalizacja świetlna… wyłącznie dla samochodów. Światła umieszczono nad skrzyżowaniem, piesi przechodzą przez jezdnię z każdej jego strony, gdy nic nie jedzie. Skrzyżowanie nie tylko jest bezpieczne, ale też wygodne. Pomyślcie jaka to oszczędność czasu…
Mandat z troski o bezpieczeństwoPsycholog transportu Jacek Grunt–Mejer. W bardzo ciekawej analizie dotyczącej pieszych w polskich miastach zwraca uwagę na podstawowy problem, jakim jest traktowanie osób poruszających się na dwóch nogach jak intruzów. Miasta nie są dla nich, co przejawia się w trzech sytuacjach. Po pierwsze pieszym rządzą światła, którym bezwzględnie muszą się podporządkować, po drugie pieszym rządzą pasy na przejściach, pozostała część ulicy jest dla niego de facto niedostępna, po trzecie pieszy musi ustąpić samochodom, w praktyce wszędzie. Te bariery mają charakter systemowy.
Autor zaznaczył, że z szeregu akcji policji mających w teorii służyć bezpieczeństwu pieszych, pamięta tylko jedną, w czasie której w pobliżu przejść kontrolowani byli kierowcy. Zdarzyło się to kiedyś w Krakowie. W większości akcje pod hasłem „bezpieczny pieszy” polegają na wlepianiu mandatów tym, którzy przechodzą na czerwonym świetle. Tymczasem w wielu krajach europejskich podejście jest zupełnie inne. Zielone światło daje pieszemu bezwzględne pierwszeństwo na przejściu, czerwone oznacza, że przechodzi na własną odpowiedzialność. Rozsądnie przyjęto, że wchodząc na jezdnię pieszy może zaszkodzić co najwyżej sobie, podczas gdy samochód wjeżdżając na przejście na czerwonym świetle stanowi przede wszystkim zagrożenie dla innych, więc to on powinien podlegać bacznej uwadze. Stąd m.in. rozwiązanie zastosowane w Bolonii.
skrzyżowanie w Bolonii, fot. Jacek Grunt-MejerJeśli jednak sądzicie, że przynajmniej na pasach pieszy ma pierwszeństwo, to też jesteście w błędzie. W teorii – tak, w praktyce – w Polsce przepisy nakazują kierowcom ustąpić pierwszeństwa pieszym znajdującym się na przejściu, jednocześnie zakazują pieszym wejście tuż przed nadjeżdżający pojazd. Wystarczy tylko nieco uważniej im się przyjrzeć, by dojść do wniosku, że są bezsensowne i wprost dojrzeć związek między nimi, a ludźmi stojącymi przed pasami, przez długą chwilę czekającymi, aż kierowca ustąpi im pierwszeństwa. Czegóż jednak wymagać jeśli powyższe przepisy, przekładając je na ludzki język, nakazują kierowcom nie przejeżdżać pieszych, którzy już są na pasach i zakazują pieszym rzucania się pod koła. Naprawdę musi to regulować prawo?
Tymczasem przepis obowiązujący np. w Holandii brzmi: „kierowca musi udzielić pierwszeństwa pieszym, którzy przechodzą przez przejście dla pieszych lub zamierzają przejść”. Jest prosty, nie budzi kontrowersji, a przede wszystkim daje pieszym możliwość poruszania się po mieście i większą część obowiązku dbania o bezpieczeństwo zrzuca na tych, którzy stanowią potencjalnie większe zagrożenie. W Polsce wciąż możemy przeczytać tytuły, takie jak w radomskiej „Gazecie Wyborczej” z zeszłego roku, o tym, że „88–letnia kobieta o kulach wtargnęła na przejście dla pieszych”…
Piekielne drobiazgiPowyższe kłopoty mają charakter prawny i często trzeba je rozwiązywać ustawowo. Często jednak kłody pod nogi pieszym w polskich miastach rzuca sposób postępowania władz lokalnych i zarządców dróg. Często to drobiazgi, które np. dla projektanta są dwiema kreskami na papierze, a w praktyce stanową trudno przekraczalną barierę dla osób poruszających się na wózku.
Czymś takim jest zamiłowanie do kładek czy przejść podziemnych, które nie tylko wydłużają pieszym drogę, ale też odzwyczajają kierowców od widoku pieszego w miejskiej przestrzeni, co ma długofalowe skutki w obniżeniu bezpieczeństwa tych drugich. Czymś takim jest też instalowanie przycisków przy światłach na przejściach, sprawiające, że to pieszy „prosi” o przejście. Osobnym tematem jest ustawianie sygnalizacji świetlnej, która powoduje, że pieszy czeka na przejście długo. W skrajnej wersji, przy przekraczaniu szerokich arterii, światła nie są ze sobą zgrane. W Szczecinie jest przejście z sygnalizacją, które przechodzi się blisko… 8 minut. Czymś takim jest notoryczne parkowanie samochodów na chodnikach, grodzenie chodników barierkami, często bez większego sensu, wreszcie dbanie o infrastrukturę drogową, gdy kilka metrów obok na chodniku piesi „łamią sobie nogi”.
Od kilku lat lubimy chwalić się, że liczba ofiar wypadków drogowych stale spada. To niewątpliwy sukces. Gdy wejdziemy w szczegóły okaże się, że spadek dotyczy głównie kierowców i pasażerów. Co roku na polskich ulicach ginie ponad tysiąc pieszych, co jest w skali europejskiej liczbą zatrważającą. Skuteczne sposoby radzenia sobie z tym wprowadzane są nad Wisłą powoli.
30 października, podczas Kongresu Transportu Publicznego w Bydgoszczy zaprezentowano Białą Księgę Mobilności – dokument mający stanowić punkt wyjścia do ogólnokrajowej dyskusji na temat zmian, jakie zachodzą w sferze mobilności i transportu publicznego.
Białą Księgę można za darmo pobrać tutaj.