Stolica Kolumbii od pewnego czasu zmaga się z konsekwencjami prawa, które w zamyśle miało zmniejszyć nierówności społeczne. Jednak podział miasta na strefy, ponumerowane od 1 do 6, w praktyce stworzył coś w rodzaju systemu kastowego. Stary-nowy burmistrz Enrique Penalosa planuje go zmienić.
W latach 90. w całej Kolumbii wprowadzono klasyfikację poszczególnych stref w mieście, ze względu na istniejące tam budynki mieszkalne. Slumsy i fawele są oznaczane „1” [na załączonej mapce to kolor czerwony - red.], a dzielnice z najnowocześniejszymi i najbardziej nowoczesnymi budynkami – „6” [kolor zielony - red.]. O mieszkaniu w strefie ocenionej tak a nie inaczej decyduje posiadanie przez budynek garażu, ogródka lub trawnika przed nim, charakterystyka okolicy, itp. W skali kraju przyjęto mechanizm, który w Bogocie funkcjonował od lat 80.
Pomysł miał na celu wyrównywanie nierówności społecznych. Chodzi o to, że w częściach miasta ocenionych na 5 czy 6, za usługi miejskie, takie jak wodociągi, czy wywóz śmieci, płaci się więcej, a w niżej ocenionych mniej. Właściwie w każdym większym kolumbijskim mieście są zarówno strefy „jedynkowe” jak i „szóstkowe” (bywają jednak takie miejscowości, w których tych najwyższych nie ma), ale szybko okazało się, że generalnie aż 89 proc. mieszkańców kolumbijskich miast, żyje w strefach oznaczonych trzema pierwszymi liczbami, a ledwie 1,5 proc. w strefach 6. W Bogocie ledwie 1,9 proc. mieszkań zaliczono do strefy 6.
Bogacze i sin estratosNieprzewidziany efekt utworzenia oficjalnych „stratas” to jednak… zamrożenie społecznych nierówności. Mieszkańcy strefy 6. za nic w świecie nie rozważą zmiany adresu na część miasta oznaczoną 1. czy 2. Mieszkańców 1. często nie stać na zakupy w 6., nie mówiąc o tym, że nie stać ich na wyrwanie się z ze swojej części miasta, choć chętnie by to zrobili. Co poważniejsze, system przeniknął do powszechnej świadomości i w codziennych rozmowach ludzie często wspominają, że ktoś pochodzi ze strefy 2., albo że mieszka w 4. Bezdomnych określa się terminem „sin estrato”, co można przetłumaczyć jako „bezzstrefowi”.
„The Guardian”,
który opisał sytuację w Bogocie, przytacza opinie mieszkańców, którzy żyją w tym systemie. – Mieszkam w strefie 4. – mówi budowlaniec Carlos Jimenez. – Między 3.,4. a 5. nie ma większych różnic. Ale już między 1. a 6. są wyraźne. To widać w słownictwie, sposobie ubierania się czy dostępie do oferty kulturalnej – tłumaczy.
Monica Soto, nauczycielka, która też mieszka w „4”, wyjaśnia, że numer strefy przylega jak łatka. – Na rozmowach o pracę pytają cię, gdzie mieszkasz – wskazuje.
Koniec z numerami?Warto pamiętać, że kolumbijski system jest nietypowy. Nie klasyfikuje ludzi ze względu na ich zamożność (mierzoną dochodem, wysokością pensji, stopniem bezrobocia), ale ze względu na miejsce, w którym mieszkają, a dokładniej – budynek, w którym mieszkają. Stąd bywało, że w fawelach określonych jako 1., mieszkali bardzo bogaci ludzie, którzy dorobili się np. na handlu narkotykami. Ale jak tłumaczą mieszkańcy Bogoty, cytowani przez brytyjski dziennik, podział dość dobrze odzwierciedla zamożność mieszkańców danych okolic.
Burmistrz Penalosa zapowiedział zmiany, które jego urząd opracowuje razem ze specjalistami z UN–Habitat, czyli agendy ONZ zajmującej się problemami urbanizacji. Zakładają one odejście od numerowania stref, a w zamian uzależnienie rozdziału funduszy w zależności od zamożności ludzi mieszkających w danej dzielnicy.