W pierwszym tygodniu pracy brneńskich powstrzymywaczy nie zanotowano większych kłopotów z kloszardami. Za to narzekają pasażerowie, którzy są przez nich nękani kontrolami biletów. Tylko w poniedziałek wystawili ich sto dziesięć, czyli o wiele więcej niż przeciętnie.
„Co wy robicie? To draństwo!” – opisuje historię z jednego z tramwajów „Brnensky Denik”. Pasażerowie ujęli się za młodym człowiekiem, który kupił przez telefon bilet półtorej minuty po tym, gdy skończył mu się poprzedni. Tyle to trwa. Ale trudno zaprzeczyć temu, że przez 90 sekund jechał na gapę. I za to dostał mandat. – Chyba żartujecie? To po prostu nękanie! Czekaliście aż mi się skończy bilet – nieskutecznie protestował chłopak.
Powstrzymywacze, czyli jak nazywają ich media „preventiste”, to pomysł brneńskiego przewoźnika na podniesienie komfortu podróży tamtejszymi tramwajami i autobusami.
Opisywaliśmy go kilka dni temu. 22 pracowników, oznaczonych żółtymi kamizelkami, ma pilnować czy w pojazdach nie ma osób agresywnych, pijanych lub w jakikolwiek sposób uprzykrzających podróż innym. Mają polecenie ich wypraszać. Powstrzymywacz w zamyśle zainterweniuje, gdy zobaczy siedzącego nastolatka i stojącą obok starszą osobę. Ich zadaniem jest też kontrolowanie biletów, również na przystankach, by ewentualnie uniemożliwić gapowiczom wejście do pojazdu.
Idea wzbudziła kontrowersje. Z miejsca uznano, że jej ofiarą padną przede wszystkim kloszardzi jeżdżący transportem miejskim. Niektórzy prawnicy zaznaczają, że z tramwaju lub autobusu można usunąć tylko kogoś kto nie ma ważnego biletu, albo zanieczyszcza pojazd lub pasażerów. To że np. brzydko pachnie, nie jest wystarczającym powodem.
Ale kloszardom na razie krzywda się nie dzieje, tym bardziej , że pasażerowie szybko zauważyli – co też było jednym z krytykowanych elementów zmiany – że powstrzymywacze kończą zmianę zwykle wpół do czwartej po południu. Po tej godzinie w autobusach i tramwajach nie ma już żadnego postrachu dla kloszardów czy pijaków. A rzecz jasna w godzinach wieczornych jest ich najwięcej.
Ich głównym zajęciem stało się więc wlepianie mandatów. Teoretycznie osoby bez biletów powinni wyłapywać już na przystankach, co ma odstraszać gapowiczów. W praktyce sprawdzanie kto ma bilet jest możliwe tylko na tych mniej uczęszczanych, poza godzinami szczytu.
Inna krótka historia mandatu opisywana przez czeską gazetę dotyczy pasażerki autobusu, która próbowała w kupić bilet w dwóch automatach, ale oba były zepsute, zanim trafiła do trzeciego, została złapana. – Jeśli chcecie kontrolować ludzi, to najpierw skontrolujcie maszyny – radzi brneńskiemu przewoźnikowi.