Rząd przesłał do Sejmu czwarty już projekt krótkiej ustawy, która przesunie o rok wejście w życie kluczowych przepisów Ustawy o publicznym transporcie zbiorowym. Zrobił to jednak tak późno, że nowela może nie wejść w życie przed końcem roku. A wtedy czeka nas chaos, na co zwraca uwagę ekspert Klubu Jagiellońskiego Bartosz Jakubowski.
Jakubowski
pokrótce wyjaśnił na czym polega problem, który, być może, zgotowali pasażerom urzędnicy rządowi. Organizację transportu zbiorowego reguluje w Polsce ustawa, uchwalona w 2010 r. Jej najważniejsze przepisy, dotyczące zasad finansowania przewozów poza miastami miały wejść w życie z początkiem 2017 r. Ale od trzech lat rząd, specjalną nowelą, przedłuża termin wejścia ich w życie o rok, opierając się na przepisach wcześniejszych.
To proteza, która chroni zaniedbaną branżę przed upadkiem. Przepisy zmieniają bowiem zasady finansowania przewozów i wypłaty ulg. Narzucają na samorządy m.in. obowiązek określenia kluczowych linii. W zdecydowanej większości ani samorządy, ani przewoźnicy nie są to tego przygotowani, choć mieli na to czas od początku dekady. Prowizorka stała się jednak regułą, a rzeczywiste wejście w życie przepisów, byłoby szokiem.
Tym razem ministerstwo jednak zaspało. Projekt (
można go znaleźć tutaj) trafił do sejmu 4 grudnia, na dziś (środa, 11 grudnia) zaplanowano pierwsze czytanie. Ustawa, która przejdzie trzy sejmowe czytania, trafia do Senatu, a potem na biurko prezydenta (chyba, że Senat zechce coś w niej zmienić, wtedy znów wraca do Sejmu, który decyduje czy odrzucić zmiany). Senat na ustosunkowanie się do uchwalonej przez Sejm ustawy ma 30 dni. W poprzedniej kadencji nie było to problemem dla rządzących. Tym razem opozycyjny Senat może sprawić, że nowelizacja – po raz czwarty odraczająca wejście w życie wspomnianych przepisów – nie wejdzie w życie 1 stycznia.
Co się może wtedy stać? Wszystkie aktualne zezwolenia na prowadzenie przewozów obowiązują do końca roku. Co więcej w budżecie nie zaplanowano pieniędzy na refundację ulg ustawowych według odkładanych co roku przepisów. Innymi słowy z oferty komercyjnych przewoźników (w tym np. Pendolino) będą musiały zniknąć bilety ulgowe, bo nikt im nie zwróci pieniędzy niepobranych od pasażerów. A w wielu miejscach refundacja ulg to jedyne źródło zarobku przewoźnika. Co więcej połączenia organizowane przez samorządy – autobusowe, ale też kolejowe – będą musiały uwzględniać ulgi (regulują je inne przepisy), ale nie dostaną zwrotu. Więc niektórzy przewoźnicy przestaną jeździć, by nie zbankrutować, a inni dalej będą jeździć, aż zbankrutują.
„Próba przerzucenia odpowiedzialności za funkcjonowanie transportu publicznego na Senat jest dowodem na skrajną nieodpowiedzialność rządzących. Tak należy określić sytuację, w której na trzy tygodnie przed wejściem w życie przepisów Sejm debatuje nad ich odroczeniem o kolejny rok. Prowadzenie w takich warunkach przewozów pasażerskich wymaga od przedsiębiorców stalowych nerwów” – pisze Jakubowski.