Ostatnio furorę robi idea miast 15-minutowych – głównie za sprawą polityków prawicy, którzy wieszczą zamknięcie mieszkańców w gettach. – Chodzi tylko o stworzenie możliwości: by wszystko, co najważniejsze dla codziennego życia, znajdowało się w zasięgu 15 minut. Nie ma mowy o zakazach. Jeśli ktoś będzie chciał jechać dalej do parku, to pojedzie – mówi Dominika Lasota, aktywistka klimatyczna.
Witold Urbanowicz, Transport Publiczny: Na czym polega głośna ostatnio idea miast 15-minutowych?
Dominika Lasota, aktywistka klimatyczna: Rzeczywiście, głośno o tym. W skrócie ujmując – to model życia, nawet nie nowy, który polega na tym, żebyśmy mieli wszystko, czego nam potrzeba do życia, jak najbliżej siebie – w promilu tych 15 minut piechotą.
Chodzi przede wszystkim o to, byśmy nie byli uwiązani – nie musieli codziennie męczyć się z dojazdami, z bieganiem po różnych miejscach w mieście – tylko żebyśmy mogli to swoje życie i codzienność wykonywać jak najbliżej domu. Ja osobiście Jestem wielką fanką tego pomysłu, bo uważam, że fajnie byłoby mieć sklep spożywczy, przychodnię, aptekę, przedszkole czy szkołę, kawiarnię czy miejsce z kulturą blisko siebie. To sprawia, że te nasze lokalne wspólnoty w gminach i miastach mogą być po prostu silniejsze – możemy się wspierać wzajemnie, i nie tracić czasu na te różne dojazdy.
Oczywiście to także korzyści środowiskowe?To są ogromne korzyści dla wszystkich. Wielu polityków na prawicy się oburza i mówi, że chcemy ludzi zamykać w promilu tych 15 minut. Ale odpowiedź jest prosta: jeśli ktoś będzie chciał jechać dalej do parku, to pojedzie. Chodzi po prostu o to, by nie musiał jechać przez pół miasta, by dotrzeć do szkoły, basenu czy przychodni, bo w okolicy niczego nie ma. Dzięki temu, że wszystko będzie pod ręką, to potencjalnie wówczas mniej będziemy używać samochodu, a więcej komunikacji publicznej. To skutkuje mniejszymi emisjami i zatruciem powietrza. To także uwolnienie naszego czasu, który oszczędzamy na dojazdach. Możemy go poświęcić na spotkania z rodzinami, znajomymi, zainteresowania czy chociażby pielęgnowanie ogródka pod blokiem. Miasto 15-minutowe to polityka prorodzinna, to lokalny patriotyzm, to dbanie o to, co wokół nas.
Skąd więc ten opór?Rozumiem, że wszystko, co nowe – zwłaszcza jeśli wychodzi to od polityków – spotyka się ze strachem. Ten pomysł wychodzi od ludzi: to idea ruchów miejskich, czyli po prostu zwykłych obywateli. Ludzie sami widzą, że to im służy – w przeciwieństwie do spędzania godzin w korkach.
Możemy zdecydowanie odrzucić tezę, że chodzi więc o jakieś ograniczenia i zakazy czy tworzenie gett?Mówienie o tym, że w ramach 15-minutowego miasta chcemy kogoś zamknąć, to po prostu kłamstwo i rozszerzanie fake newsów. W przeciwieństwie do prawicy, która lubi stawiać mury i wprowadzać zakazy, nie będziemy niczego zakazywać. Każdy może jechać dalej – na wycieczki, do innych części miasta. Chodzi tylko o stworzenie możliwości i poprawę wspólnotowego życia w okolicy – czyli wzmocnienie tych naszych lokalnych społeczności.
Czy możemy wskazać jakieś dobre przykłady?Nie trzeba wcale patrzeć na zagraniczne miasta. Już w Polsce powiatowej, to idea miast 15-minutowych nie jest obca. Ludzie mają w tym kompaktowym niewielkim mieście mają wszystko pod ręką – to taka mała ojczyzna.
Z większych przykładów – Amsterdam. Tamtejszymi rozwiązaniami mogą inspirować się Warszawa, Kraków czy Poznań, które są dalekie od bycia 15-minutowymi miastami. To nie tylko transport publiczny, ale też infrastruktura rowerowa czy rozwinięte usługi na osiedlach.
O pomyśle stworzenia 15-minutowego miasta na terenie po lotnisku Chopina w Warszawie TUTAJ