Kraków wprowadza teraz ogromne cięcia w komunikacji publicznej w okresach pozaszczytowych. Co więcej, okazuje się, że po epidemii komunikacja niekoniecznie szybko wróci do stanu pierwotnego. – Będziemy musieli obserwować, w jaki sposób ludzie będą się przemieszczać. To ogromne wyzwanie. Nie spodziewajmy się powrotu do częstotliwości sprzed pandemii. Tramwaje nie będą kursować co pięć minut. Nie będzie nas na to stać i nie będzie tylu pasażerów – mówi Łukasz Franek, dyrektor ZTP Kraków, w wywiadzie przeprowadzonym przez smogLAB.
Jak pisaliśmy, Kraków istotnie zmniejsza ofertę komunikacji miejskiej. Głównym założeniem zmian jest ograniczenie funkcjonowania linii tramwajowych i autobusowych miejskich wyłącznie do okresów szczytowych, gdy występuje zapotrzebowanie na transport do i z zakładów pracy, czyli w godzinach: 4.30-8.00, 12.30-16.00 oraz 19.00-22.30 (wybrane linie). W tych godzinach pojazdy będą kursować bez zmian. W pozostałych porach będą jeździć tylko wybrane linie i tylko co 60 minut.
Zmiany budzą sporo kontrowersji. Pojawiają się głosy, że godziny te dopasowane są pod urzędy, a wielu mieszkańców pracuje w innych porach dnia. To także istotne ograniczenie dla osób jadących do lekarza czy apteki. Zmiany wykluczają możliwość normalnego poruszania się po mieście przez osoby nieposiadające samochodu.
Miasto wyjaśnia ten krok dostosowaniem do potrzeb przewozowych. Obecnie, jak przekonuje Kraków, o połowę zmalał ruch w mieście, a wykorzystanie komunikacji publicznej jest znacząco mniejsze. – Mieszkańcy częściej poruszają się samochodem na przykład w czasie robienia zakupów. Natężenie więc jest podobne do wakacyjnego, może nawet zbliża się do okresu Światowych Dni Młodzieży. W mieście praktycznie nie ma korków. W przypadku transportu zbiorowego spadek liczby podróży wynosi 80-90 proc. – mówi
na łamach smogLAB-u Łukasz Franek, dyrektor Zarządu Transportu Publicznego w Krakowie.
To duży problem, bo o 80-90% spadły dochody ze sprzedaży biletów. Jednocześnie, z uwagi na limity napełnienia, na trasy wciąż wyjeżdża 70-80% normalnej liczby autobusów i tramwajów. – W ten sposób z każdym miesiącem możemy mieć straty rzędu kilkunastu-kilkudziesięciu milionów złotych. Mamy nadzieję, że taka sytuacja potrwa jeszcze maksymalnie kilka tygodni – mówi Franek.
Dyrektor ZTP zakłada, że odbudowa komunikacji będzie stopniowa, gdyż ludzie po zakończeniu epidemii nie rzucą się tłumnie do podróżowania autobusami i tramwajami – dlatego też przynajmniej do końca wakacji transport ma funkcjonować „na pół gwizdka”. Dalej rzeczywistość również nie rysuje się w różowych barwach. – Będziemy musieli obserwować, w jaki sposób ludzie będą się przemieszczać. To ogromne wyzwanie. Trzeba się liczyć z odpływem klientów z transportu zbiorowego, a odbudowanie zaufania może trwać miesiącami. Część osób po ludzku będzie bała się jeździć w tłoku. Mniej pasażerów to dalsze zmniejszenie wpływów – zauważa Łukasz Franek. Do tego samorządy odczują zmniejszenie wpływów z podatku.
Franek nie chce jednak wprost mówić o cięciach. – Na pewno jednak dopasujemy oferty do spodziewanego potoku pasażerów. Dlatego nie spodziewajmy się powrotu do częstotliwości sprzed pandemii. Tramwaje nie będą kursować co pięć minut. Nie będzie nas na to stać i nie będzie tylu pasażerów – twierdzi dyrektor. Jak dodaje, być może w ogóle liczba podróży się zmniejszy, np. więcej osób będzie pracować zdalnie. Rozwiązaniem problemów mobilności miejskiej mogą być rower i chodzenie.
Cała rozmowa do przeczytania na blogu
smogLAB.