Z imienniczką, która niedawno odebrała literackiego Nobla, łączy Olgę Gitkiewicz przeświadczenie, że podróż, przemieszczanie się, jest naturalną, fundamentalną potrzebą człowieka. Jej książka to opowieść o kraju, w którym nie jest to możliwe.
Kiedy odkopią nas za tysiąc lat, będziemy dla archeologów nie lada zagadką. Przyszli specjaliści z fascynacją będą próbowali zrozumieć strukturę i mechanizm antycznego, z ich perspektywy, systemu transportowego, wiedząc, że nawet my go do końca nie rozumiemy. W ostatnim rozdziale reportażu „Nie zdążę” Olgi Gitkiewicz, lingwiści przyszłości, patrząc na czerwcowy rozkład jazdy z dworca Warszawa Śródmieście – zaopatrzony w 1207 adnotacji – zauważają, że słowo „rozkład” oznacza nie tylko podział i rozmieszczenie elementów składowych, ale też proces gnilny, dekonstrukcję.
Nakaz jazdy
To nie jest lektura dla specjalistów, choć im się spodoba, bo choćby "mikolskich" smaczków w niej sporo. Te dwieście stron wciągnie każdego, kto choć raz zastanawiał się, dlaczego jego autobus nie przyjechał i już być może nie przyjedzie, albo dlaczego największe korki tworzą się w małych miejscowościach. Gitkiewicz w czasie pracy nad książką przeszła lub przejechała ok. 40 tys. kilometrów, czyli w zasadzie okrążyła Ziemię. Rozmawiała z dziesiątkami ludzi. Każda z opisanych historii jest fascynująca. Nie ma różnicy, czy czytamy o chłopaku, który sam wiesza rozkłady jazdy na przystankach, bo żaden przewoźnik nie czuje się do tego zobowiązany, czy może o wiszących w powietrzu rękoczynach, gdy na debacie o transporcie jeden z panelistów musiał legitymować się kartą miejską, by nie wzięto go za „samochodziarza”.
Gitkiewicz na dwustu stronach objęła pozornie nieobejmowalne. Opisywane przez nią wykluczenie transportowe ma twarze, imiona i nazwiska, choć samo pojęcie właściwie nie pada. Ale kolejne historie, w których bohaterowie opowiadają o swojej codzienności, składają się na kompletny obraz transportowej ruiny.
Nudne? Nic z tych rzeczy. Nie może być nudna facebookowa dyskusja miedzy pasażerami a busiarzem, który narzekającym na ciasne fotele, każe zmienić dietę. Nie może być nudny obcokrajowiec, który jadąc w Bieszczady komentuje „I’ts funny… and strange”. Nie może być nudny dyrektor PKP, który chciał rozwijać kolej poprzez… „wygaszanie popytu na usługi kolejowe”.
Wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę...
Was to nie dotyczy? Przeprowadźcie test z książki (jego autorem jest ekspert Klubu Jagiellońskiego Bartosz Jakubowski) – obwiążcie rękę gipsowym bandażem, zamoczcie w wodzie, a potem odpowiedzcie sobie na pytanie, czy możecie dojechać do pracy, sklepu lub lekarza. Według socjologów testu nie przejdzie nawet 14 mln Polaków.
W „Nie zdążę” nie znajdziecie wyłącznie mieszkańców zapomnianych przez Boga krańców Białowieży. Też choćby dojeżdżających do pracy w Warszawie, którzy swoje życie regulują według odjazdów pociągów. Czasem nawet licznych pociągów, ale co z tego, jeśli im bliżej stolicy, tym trudniej się do któregoś wcisnąć. Autorka pokaże wam świat dzieci, które muszą wcześniej wyjść z lekcji, bo nie zdążą na autobus. Ich rodziców, którzy na drugim, niepłatnym etacie, robią za taksówkarzy dla rodziny. Młode małżeństwo, które z wielkiego miasta przeniosło się na wieś, szukając spokoju. Ale zmienił się rozkład autobusu, przeniesiono przystanek, trzeba było kupić auto. Spokój diabli wzięli.
Przez lata wmawiano Polakom, że bogacący się, coraz bardziej liberalni i zaradni, z własnym transportem najlepiej poradzą sobie sami; że każdy powinien marzyć o samochodzie, w którym będzie szczęśliwy i wolny. Gitkiewicz oddaje głos dzieciakom, które nie mają szans, by pójść z kolegami na pizzę, seniorom, którzy na prowadzenie auta są za starzy, czy kobietom, które po śmierci męża-kierowcy nagle znajdują się w sytuacji pańszczyźnianego chłopa przywiązanego do miejsca.
Z tej książki dowiecie się, że największy problem z uzależnieniem nastolatków od internetu nie dotyczy wielkich miast, ale małych wsi. Nie mogą pojechać na jakieś zajęcia albo do kina? No… nie mogą.
Chodzi o mental
„Nie zdążę” każdy polityk i decydent powinien mieć na biurku, a obok notesik, w którym – dla zapamiętania – powinien sobie wynotowywać co istotniejsze fragmenty. Nie tylko dlatego, że to świetna literatura. Również dlatego, że dowie się z niej czegoś, czego po prostu dziś pewnie nie wie. A wiedza się przydaje.
„Coś ci opowiem. Żyje sobie w Czechach taka mała Olga…” – zaczyna historię jeden z bohaterów książki. I kontynuuje, że Olga dojeżdża do liceum dwa miasteczka dalej, w pociągu zna wszystkich łącznie z codziennie widzianym konduktorem. Rozkład się nie zmienia przez lata. Na studia dojeżdża nieco dalej, ale wciąż dojeżdża, bo ma jak i jest to wygodne. Nie zrywa kontaktu z domem, ani z ludźmi, którzy, jak ona jeżdżą do pracy. Gdy w końcu zostaje posłanką i zasiada w Pałacu Thunów „…myślisz, że zlikwiduje linię kolejową, którą jeździła całe życie?” – pyta rozmówca Gitkiewicz. „Przecież wie, że inne małe Olgi też potrzebują tego pociągu, by dojechać do szkoły”.
„Janek, po drugiej stronie granicy również mieszka na wsi i od dziecka marzy o samochodzie” – kontynuuje opowieść. Janek dorasta, wycygania od kuzyna starego passata. Za granicą dorabia się używanego samochodu. Jest inteligentny, wiedzie mu się. Zamienia audi na beemkę. „A gdy Janek zostanie posłem, będzie chciał mieć porsche”.
Co poseł Jan sądzi o kolei regionalnej, liniach autobusowych, transporcie publicznym? Kolej? Autobusy? Po co? Nierentowne… No ale po co…?
NIE ZDĄŻĘ
Olga Gitkiewicz
Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2019
Śródtytuły to tytuły rozdziałów w „Nie zdążę”. Autorem zdjęcia z okładki książki jest Filip Springer.