Kalifornia znosi wymogi dotycząca liczby miejsc parkingowych. To ogromna zmiana, która ma przynieść obniżenie cen mieszkań, ograniczenie użycia samochodów, a w dłuższym terminie poprawę jakości życia mieszkańców i klimatu. Los Angeles nie od razu stanie się Amsterdamem, ale teraz przynajmniej będzie miało na to szansę.
23 września władze Kalifornii przyjęły nowe przepisy w zakresie miejsc parkingowych. Na pierwszy rzut oka mogą się one wydawać niewielką zmianą, ale w gruncie rzeczy są one rewolucyjne. W świetle nowych rozwiązań władze nie będą mogły narzucać ani egzekwować żadnych minimalnych wymogów dotyczących parkowania samochodów w projektach zarówno mieszkaniowych jak i komercyjnych o ile znajdują się one w odległości pół mili (ok. 805 metrów) od transportu publicznego (przepisy
tutaj).
W praktyce oznacza to, że o ile jest alternatywa dla samochodu, możliwe będzie dużo efektywniejsze wykorzystanie działek – przestrzeń poświęcana dotąd na parkingi będzie mogła być wykorzystywana na budową tańszych i bardziej dostępnych dla przeciętnego mieszkańca Kalifornii mieszkań – a to właśnie kryzys mieszkaniowy oprócz energetycznego jest obecnie największym wyzwaniem władz.
Z drugiej zaś strony nowe regulacja, w połączeniu z innymi przepisami, umożliwi w dłuższej perspektywie zwiększenie gęstości zabudowy i zmniejszenie zapotrzebowania na transport indywidualny, co będzie miało przełożenie na mniejsze emisje oraz ograniczenie zużycia paliw kopalnych.
Kalifornia na wojnie z parkingamiAby w pełni zrozumieć skalę zmian i uświadomić jak bardzo transport drogowy zdominował amerykańskie myślenie i planowanie miast wystarczy spojrzeć na samo hrabstwo Los Angeles. Na powierzchni ok. 10,5 tys. km2 mieszka ok. 10 mln osób. 517 km2 zajmują zaś same parking – to powierzchnia o niemal dziesięć razy większa niż cały Manhattan, lub jeśli wybrać bliższe nam porównanie, mniej więcej równa powierzchni Warszawy. W całym regionie zatoki San Francisco jest zaś ponad 15 mln miejsc postojowych, czyli ponad dwa razy więcej niż zarejestrowanych samochodów, a to i tak liczba bez uwzględniania prywatnych garaży i miejsc przy domach.
Do tej pory, zgodnie z obowiązującymi przepisami (podobne regulacje funkcjonują w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie) w miastach Kalifornii deweloper musiał zapewniać określoną liczbę miejsc parkingowych w zależności od realizowanej inwestycji. Przykładowo budując dom jednorodzinny trzeba było go wyposażyć w dwa miejsca postojowe, a stawiając niedużą restaurację, 10 miejsc parkingowych dla klientów – w praktyce oznaczało to, że była ona mniejsza niż otaczający ją plac.
W Kalifornii widoczny jest także ogromny wpływ ruchu drogowego na zanieczyszczenie powietrza. Transport odpowiada za ok. 50% regionalnych emisji C02 i jeśli stan chciałby osiągnąć cele klimatyczne, to musi postawić nie tyle na elektryfikację transportu, co na znaczną redukcję jego wykorzystania, a to nie jest możliwe bez całkowitej zmiany polityki transportowej. Zamiast samochodów potrzebny jest sprawny i szybki transport publiczny – zmiana zasad polityki parkingowej sama w sobie tego problemu nie rozwiązuje, ale stanowi istotny krok w drodze do ograniczania użytkowania samochodu i zachęca do alternatyw.
USA w szponach samochodówJak piszą na łamach
CityLAB Gernot Wagner i Matthew Lewis w Stanach Zjednoczonych liczba miejsc parkingowych szacowana jest na ok. 2 mld, a korzysta z nich 280 mln samochodów, co daje średnio ok. 90 m2 parkingu na każdy samochód – to więcej niż średnia powierzchnia mieszkania przypadająca na osobę w USA.
Dlaczego jednak tak się stało? Od czasu boomu samochodowego w USA, czyli upraszczając nieco sprawę, od uruchomienia produkcji Forda T, producenci samochodów promowali wykorzystanie nowego środka w każdy możliwy sposób. Pod koniec lat 30. General Motors zaprezentowało
Futuramę – czyli wizja świata przyszłości pełnego aut, domów na przedmieściach, wieżowców i autostrad. Jednak dopiero po II Wojnie Światowej wchodzące w okres niebywałej prosperity Stany Zjednoczone mogły te śmiałe rozwiązania zacząć wprowadzać w życie.
Autostrady w środku miast
W latach 50. przestrzeń amerykańskich miast została dosłownie przeorana. W wielu miastach niszczone zostały dotychczasowe gęsto zabudowane dzielnice, w miejsce których często pojawiały się nowe autostrady. Miasta zaczęły się rozlewać na niespotykaną skalę i narodziła się samochodocentryczna Ameryka jaką znamy. Ameryka z jednorodzinnymi domami na przedmieściach, oderwana od transportu publicznego, ale za to z wielkimi centrami handlowymi i pełna
drive thrus.
To właśnie w tych czasach zaczęła się również kształtować polityka parkingowa i zasady zagospodarowania przestrzennego powszechne obecnie w USA. Te pierwsze wprowadziły wysokie limity miejsc parkingowych w zależności od rodzaju zabudowy (każdy klient musi zaparkować), zaś te drugie bardzo mocno ograniczyły możliwość wznoszenia zabudowy o zróżnicowanym przeznaczeniu. Zgodnie z obowiązującymi w USA regulacjami w zakresie zagospodarowania przestrzennego (tzw.
zoning laws), preferowana jest zabudowa jednorodzinna w oparciu o nieregularną siatkę ulic, w efekcie czego powstają ogromne przedmieście domów, których obsługa transportem publicznych jest niemal niemożliwa.
Dopiero połączenie działań w zakresie planowania, warunków zabudowy, ograniczania parkowania i rozbudowy transportu publicznego może przynieść znaczące zmiany w sposobie funkcjonowania amerykańskich miast. Tylko takie działania mogą pozwolić USA zmierzyć się z kryzysem mieszkaniowym i energetycznym. Zmiany, które ostatnio wprowadziła Kalifornia idą w dobrym kierunku, ale to dopiero początek rewolucji.