Polskę ciągnie cywilizacyjnie w dół wykluczenie transportowe dużych obszarów kraju. Trudno to nazwać zapóźnieniem, bo kolejne rządy zapracowały na to przez ostatnie dekady. Co jednak ważne, technologia może ten kłopot nieco rozwiązać.
2/3 gmin w Polsce w ogóle nie zajmuje się transportem publicznym, choć to ich zadanie. To rejony, które zamieszkuje blisko 14 mln osób. Nie chodzi tylko o głęboką prowincję. Według
raportu Krajowego Instytutu Polityki Przestrzennej i Mieszkalnictwa, który opisywaliśmy kilka miesięcy temu, w przypadku kilkunastu największych miast, praktycznej możliwości dojazdu do nich transportem publicznym nie ma mniej więcej połowa mieszkańców obszaru wokół aglomeracji. W zależności od miejsca, odsetek tych, którzy mają z tym kłopot, waha się od ok. 40 proc. (okolice Warszawy, czy Poznania) do 64 proc. wokół Wrocławia.
Przez lata w transport publiczny nie inwestowano, a PeKaeSy prywatyzowano i likwidowano, wychodząc z założenia, że mieszkaniec sobie poradzi, albo kupi samochód. Dziś samorządy znajdują się w sytuacji, w której nie tylko największe, ale też powiatowe miasta stoją w korkach i walczą z samochodowym smogiem, a Polska przoduje w unijnych statystykach liczby ofiar na drogach. Ci, którzy przesiedli się do aut, w większości są na wieczne czasy obrażeni na brudne, rzadko kursujące i spóźniające się autobusy. Jeśli mieli okazję się obrazić, to jeszcze pół biedy, bo gdzieniegdzie, np. w rejonie Bieszczad, żaden autobus nie jeździ. A ci przewoźnicy, którzy zostali?
Czują się jak pączki w maśle, bo konkurencji w zasadzie nie mają. Przygotowywana ustawa o publicznym transporcie zbiorowym jeszcze ten stan utrwali.
Kierowca z terminalem
Ponowny rozwój połączeń komunikacyjnych to więc konieczność. Pytanie, jak przekonać tych, którzy przez ostatnie dwie dekady kupili jeden lub więcej samochodów, do zaufania transportowi publicznemu. Duże miasta stawiają na jakość kupowanego za unijne pieniądze taboru i na wygodę, również jeśli chodzi o płatności za bilety. To akurat wydaje się najprostsze do przeniesienia na inne obszary kraju i może dziwić, że dzieje się tak wolno.
Dziś prawie każdy Polak ma w kieszeni kartę płatniczą lub smartfona umożliwiającego płacenie zbliżeniowo, np. za pomocą Apple Pay czy Google Pay, tymczasem wśród mniejszych przewoźników – i publicznych, i prywatnych – standardem jest grzebanie w portmonetce w poszukiwaniu gotówki i otrzymanie w zamian paragonu z kasy (jeśli w ogóle czegokolwiek).
Polonus już w zeszłym roku wprowadził do swoich dalekobieżnych autobusów możliwość płatności kartą za przejazd bezpośrednio u kierowcy. Podobne rozwiązanie niedługo później na swoich dalekobieżnych kursach wprowadził Mobilis. W obu przypadkach mowa jednak o przewoźnikach, którzy zaczynali od modelu „lotniczego”. Podstawowym kanałem dystrybucji biletów w autokarowych przewozach dalekobieżnych jest internet. Tak swoją działalność zaczynał PolskiBus. Pasażerowie kupowali bilet z wyprzedzeniem i zwykle nie mieli możliwości kupienia go u kierowcy, czy w kasie. Płatność kartą, przy wprowadzeniu sprzedaży biletów przez kierowców, jest w tym przypadku czymś oczywistym.
Na poziomie gminnym kłopot jest odwrotny. Jak przekonać przewoźników, u których bilety wyłącznie kupuje się za gotówkę u kierowcy (według niedawnej ankiety Busradar.pl 81 proc. polskich przewoźników autobusowych nie prowadzi sprzedaży biletów w sieci i nie ma zamiaru jej uruchamiać), by wprowadzili opłaty bezgotówkowe, co byłoby wygodniejsze dla pasażerów?
Urządzenia już są. Na rynku dostępna jest już bileterka zintegrowana z terminalem płatniczym, a terminale przenośne, które przyjmą płatność kartą i szybko wydrukują bilet, można spotkać w rękach np. konduktorów Kolei Mazowieckich.
Autobus Bezgotówkowy
Dobrą okazję dla przewoźników może stanowić
program Polska Bezgotówkowa. Wiosną tego roku fundacja o tej samej nazwie (zorganizowana przez banki i organizacje płatnicze, przy wsparciu rządu) zaczęła oferować małym przedsiębiorcom za darmo do trzech terminali płatniczych. „Za darmo” oznacza, że przez co najmniej rok nie muszą ponosić żadnych opłat za urządzenie, czy też opłat transakcyjnych. Rok to rzecz jasna nie wieczność, ale przedsiębiorca zyskuje na tym, że transakcja trwa szybciej, a on może obsłużyć więcej klientów, no i nie musi się martwić o liczenie i transport gotówki. Program jest skierowany do przedsiębiorców, którzy dotychczas nie przyjmowali płatności bezgotówkowych, w tym także do przewoźników autobusowych.
A w efekcie pasażerów. Z różnych badań wynika, że Polacy lubią płacić bezgotówkowo i chcą mieć taką możliwość w punktach handlowo-usługowych. Autobus, niczym się w tej kwestii nie różni, a taka opcja może zachęcić potencjalnego pasażera do skorzystania z usługi.
Zresztą może warto zrobić krok dalej i nie tylko płacić kartą za bilet, ale w ogóle zrezygnować z biletu papierowego i zastąpić go formą elektroniczną opartą na karcie płatniczej? Ta technologia już jest w Polsce wprowadzana nie tylko w dużych miastach (Wrocław, Gdańsk, Bydgoszcz), ale też w średnich i mniejszych (Jaworzno, Rybnik, Mielec, Świdnica), a dla przewoźnika to kolejne oszczędności. Może niedługo i dla przewoźników podmiejskich oraz międzymiastowych taka forma płatności za przejazd okaże się opłacalna?