Na razie nie ma projektu zmian w przepisach, które ucywilizowałyby poruszanie się po mieście hulajnogami elektrycznymi. Wiceminister infrastruktury, pytany przez posłów, przyznaje, że problem musi zostać rozwiązany, ale nie umie wyjaśnić, kiedy to się stanie.
Z interpelacją w sprawie hulajszeringu wystąpiła na początku stycznia posłanka PO Aldona Młyńczak. Zapytała ministra infrastruktury, odpowiedzialnego za zmiany w prawie drogowym, o planowane nowelizacje, które mogą uporządkować kwestie związane z urządzeniami transportu osobistego (UTO). Dopytywała się też o wiedzę ministerstwa co do ilości i rozmiaru systemów hulajszerinngowych w Polsce i ewentualne planowane zmiany w przepisach dotyczących szerokości dróg rowerowych. To po nich, jak się wydaje, docelowo będą jeździły hulajnogi.
Rzecz jest istotna, bo,
jak już pisaliśmy jesienią, gdy systemy hulajszeringowe pojawiły się na ulicach Wrocławia, Warszawy i Poznania, hulajnogi elektryczne są szarą strefą w polskim prawie. Zgodnie z obowiązującymi przepisami to rodzaj zabawki dla dzieci, dlatego osoby z nich korzystające są traktowane jako piesi. Ustawodawca, tworząc lata temu przepisy, nie przewidział, że hulajnogi staną się zasilanymi elektrycznie pojazdami mogącymi rozpędzić się do 25 km/h i to tylko dlatego, że taki limit zastosował operator Lime. Na chodniku stanowią więc kłopot dla pieszych. Tym bardziej, że hulajnoga jest pojazdem zdecydowanie mniej sterownym i stabilnym niż np. rower.
Zresztą użytkownicy hulajszeringu sami nie korzystają z chodników, bo te są dla nich niewygodne. Na dłuższych trasach korzystają z dróg rowerowych (często wymijając wolniejsze rowery). Dla nich to wygodniejsze i wydaje się, że to najbardziej optymalne rozwiązanie (choć pewnie budzące sprzeciw rowerzystów), tyle, że dziś – niezgodne z przepisami.
Projektu jeszcze nie ma
Wiceminister Marek Chodkiewicz, w odpowiedzi pani poseł Młyńczak, wskazuje, że rzecz jest do uregulowania, ale póki co w ministerstwie trwają prace analityczne, które dopiero będą podstawą projektu nowelizacji ustawy. Nie jest więc w stanie podać terminu wejścia zmian w życie, ani nawet kierunku zmian. Warto przypomnieć, że o potrzebie regulacji media wspominały już jesienią.
Przepisy o UTO były zresztą we wstępnym projekcie nowelizacji Prawa o ruchu drogowym, która weszła w życie w zeszłym roku. Z projektu jednak wypadły, bo – jak tłumaczy wiceminister Chodkiewicz – nowela miała na celu implementację unijnej dyrektywy, która nie dotyczyła UTO. W tamtym projekcie przede wszystkim definiowano UTO (jako napędzany siłą mięśni lub silnikiem elektrycznym o niewielkiej mocy pojazd dla pieszych – czyli hulajnoga, segway, deskorolka, jednokołowiec, ale już nie rower), a także wskazywano, że miejscem dla niego przeznaczonym jest chodnik.
Kłopot dla niewidomych
Regulacja wydaje się niezbędna nie tylko by wskazać, gdzie powinny jeździć hulajnogi, ale też by uporządkować system. Coraz częściej okazuje się, że hulajnogi Lime’a, porzucanie przez użytkowników w dowolnych miejscach, stanowią kłopot i dla pieszych, m.in. dla osób niewidomych. System ma charakter bezstacyjny. Co prawda hulajnogi są zbierane wieczorem, doładowywane w nocy i rano rozstawiane w określonych miejscach, ale w ciągu dnia użytkownicy mogą je pozostawić gdziekolwiek.
Warszawski ratusz odpowiadał niedawno na propozycję stowarzyszenia Warszawskie Forum Samorządowe (związane z byłym wiceprezydentem Jackiem Wojciechowiczem) by wyznaczyć specjalne „miejsca parkingowe” w których można by było zostawiać hulajnogi. Takie rozwiązanie jest próbowane w niektórych amerykańskich miastach. Jak informuje „Gazeta Stołeczna”, obecny wiceprezydent odpowiedzialny za transport Robert Soszyński nie jest przychylny takiemu rozwiązaniu. Argumentuje, że nie należy wskazywać konkretnej przestrzeni miejskiej dla hulajnóg póki nie do końca wiadomo, gdzie powinny się poruszać.