Wczoraj wieczorem zostało opublikowane rozporządzenie zmieniające limity miejsc dostępne w pojazdach transportu publicznego. Przewoźnicy mieli na wprowadzenie zmian kilka godzin. Część pociągów czy autobusów była już w trakcie realizacji nocnych połączeń.
W zeszłym tygodniu premier Mateusz Morawiecki zapowiedział wprowadzenie nowych limitów w pojazdach transportu publicznego. Na konkrety przewoźnicy musieli jednak czekać aż do piątkowego wieczora kiedy to opublikowane zostało stosowne rozporządzenie. Podobnie jak miało to miejsce w czasie pierwszej marcowej fali koronawirusa czy w zakresie regulacji dotyczących ruchu lotniczego, również i tym razem nie było czasu na odpowiednie przygotowania oraz dostępu do szczegółów planowanych rozwiązań.
Opublikowane rozporządzenie z dnia 16 października 2020 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii wprowadza nowe limity w transporcie zbiorowym oraz pojazdach samochodowych przeznaczonych do przewozu więcej niż 9 osób łącznie z kierowcą. Od dzisiaj (sobota 17 października) danym środkiem transportu albo pojazdem można przewozić, w tym samym czasie, nie więcej osób niż wynosi 50% liczby miejsc siedzących albo 30% liczby wszystkich miejsc siedzących i stojących określonych w dokumentacji technicznej lub dokumentacji techniczno-ruchowej dla danego typu środka transportu albo pojazdu przy jednoczesnym pozostawieniu w środku transportu albo pojeździe co najmniej 50% miejsc siedzących niezajętych.
Przewozy dalekobieżne
– Szczegółowa treść rozporządzenia została opublikowana ok. godz. 19, czyli na 5 godz. przed wdrożeniem restrykcji dot. m.in. ograniczenia liczby osób dopuszczonych do przewozu do 50% liczby wszystkich miejsc w środkach publicznego transportu zbiorowego. W tym czasie już część z naszych kursów nocnych była w trasie, a w przypadku pozostałych nasz zespół rozpoczął natychmiastowe działania mające na celu przede wszystkim to, aby wszyscy pasażerowie w ten weekend dojechali tam, gdzie planowali – mówi Michał Leman, dyrektor zarządzający FlixBusa w Polsce, na Ukrainie i w krajach bałtyckich.
Cały proces wiąże się m.in. ze znalezieniem alternatywnych połączeń lub podstawieniu autobusów bis, a także poinformowaniu dotkniętych zmianą pasażerów. – Jak można się domyślać, w związku ze skalą naszej działalności, jest to proces wymagający dużego nakładu sił, ale zrobimy, co w naszej mocy, aby żaden z pasażerów nie pozostał bez wsparcia – podkreśla Leman.
W związku ze zmianami w przepisach nowe rozwiązania
wprowadza także PKP Intercity. Spółka zezwoli m.in. na dowolne zajmowanie miejsc, czy umożliwi zwrot biletów zakupionych do 16 października bez dodatkowych kosztów.
Problemy w miastach
Z równie dużymi problemami borykają się podmioty odpowiedzialne za organizowanie komunikacji miejskiej. Przykładowo w Warszawie będzie mogło podróżować pojazdami komunikacji miejskiej tyle osób, ile wynosi 30 proc. wszystkich miejsc – siedzących i stojących – w pojeździe. Przy każdych drzwiach pojazdów WTP będą informacje z podaną maksymalną liczbą osób jaka może podróżować tym konkretnym pojazdem.
W przypadku autobusu 18-metrowego (czyli przegubowego), w zależności od typu, będzie mogło przebywać łącznie od 40 do 54 osób. Autobus 12 metrowy zabierze od 21 do 35 osób, zaś 9 metrowy od 16 do 17 osób. Pociągi metra, w zależności od typu, zabiorą od 340 do 450 pasażerów.
To znaczące i sięgające nawet 80% ograniczenie dostępności miejsc w pojazdach. Warszawa podobnie jak inne miasta w Polsce nie jest w stanie udostępnić i nie posiada takiej liczby pojazdów, która zapewniłaby funkcjonowanie komunikacji na niezmienionych warunkach.
Ta zmiana nie jest potrzebna?
Transport publiczny od początku pandemii jest poddawany w Polsce obostrzeniom, które nie są znane w innych krajach. Przed korzystaniem z transportu publicznego ostrzegał już były minister zdrowia Łukasz Szumowski. Ostatnio przedstawiciele Polskiej Akademii Nauk piętnowali zatłoczony transport publiczny i co dość szokujące opisywali go jako przeznaczony jedynie dla zwykłych pracowników. To wszystko przy braku podparcia własnymi badaniami.
Analizy prowadzone przez
niemiecki Instytut Kocha, czy
przez podmioty brytyjskie, wykazały jednak, że ryzyko transmisji w komunikacji miejskiej jest niewielkie. W lotnictwie oceniono je
na mniej prawdopodobne niż rażenie piorunem. Kilka dni temu
„Lancet” opublikował artykuł, w którym transport publiczny nie był wskazywany jako potencjalne zagrożenie dla podróżnych. Zgodnie z wynikami tych badań w Niemczech
nie obowiązują limity liczby osób, a jedynie obowiązek zakrywania ust i nosa przez wszystkich pasażerów.
W Polsce o zniesienie limitów apelowali już przewoźnicy, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Jeszcze kilka dni temu o tym, że w transporcie nie odnotowano żadnego ogniska koronawirusa
mówił wiceminister infrastruktury Marcin Horała.