W czwartek prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski znienacka poinformował, że w piątek komunikacja miejska będzie bezpłatna. Nie skorzystają z tego ani ci pasażerowie, którzy kupią bilet i o tym, że to bez sensu dowiedzą się przy wejściu do metra, ani pół miliona warszawiaków, którzy codziennie korzystają z karty miejskiej. Właściwie, nie wiadomo kto z tego skorzysta.
Warszawiacy po raz drugi w ciągu tygodnia jeżdżą bez biletów. W niedzielę nie kasowali ich z okazji Dnia Bez Samochodu. W piątek, jak prezydent zatwittował dzień wcześniej, przy okazji ostatniego dnia Strajku Klimatycznego.
Trzaskowski nie wyjaśnił jaki jest cel takiego, wydanego z dnia na dzień, zarządzenia. Trzeba się domyślać. Z zawartych w tym samym twittcie pochwał dla transportu publicznego można wnioskować, że chodzi o zachętę, by zamiast samochodu wybrać metro, tramwaj lub autobus.
Panie prezydencie, cel szczytny, efekt zapewne mizerny.
Kilka dni temu przysłuchiwałem się w Gdańsku debacie z udziałem szefów kilku kolei regionalnych, wożących pasażerów do głównych polskich aglomeracji. Wszyscy, w tym prezesi warszawskich SKM-ki i WKD-ki, dość zgodnie twierdzili, że kluczowe dla przyciągnięcia pasażera do transportu publicznego są jego częstotliwość i punktualność. Żeby ktokolwiek zamienił auto na autobus/tramwaj/pociąg/metro, musi mu zaufać. Mieć pewność, że może z niego skorzystać o każdej porze dnia i że się nie spóźni.
Gdzieś dalej liczył się komfort podróży, czyli możliwość przejrzenia maili lub krótkiej drzemki w czystym i jasnym pojeździe, zamiast bezustannego kręcenia kierownicą. Cena biletu, według specjalistów, ma znaczenie niewielkie.
Tym bardziej w takim mieście jak Warszawa, w którym transport publiczny jest bardzo tani. Za 98 zł miesięcznie można jeździć wszystkim, wszędzie, nie tylko w granicach Warszawy, ale też podwarszawskich gmin. Stawiam tezę i jestem gotów jej zaciekle bronić, że jeśli ta cena – minimalna w porównaniu do kosztów korzystania i utrzymywania samochodu – nie przekonała kogoś do korzystania z transportu publicznego, to jej ucięcie też go nie przekona.
W ramach ostatniego Barometru Warszawskiego warszawiacy zostali spytani o najważniejszą negatywną cechę warszawskiej komunikacji miejskiej. Tylko w 6 proc. zwrócili uwagę na ceny przejazdów. Znacznie częściej na tłok, niepunktualność, czy fakt, że w autobusach jest za zimno lub za gorąco.
Gdy pół roku temu pytałem Justynę Glusman, odpowiedzialną w warszawskim ratuszu za zrównoważony rozwój i zieleń miejską, jakie są efekty darmowej komunikacji – wprowadzanej w dni smogowe –
przyznała, że czysto marketingowe, a wzrostu liczby pasażerów właściwie nie ma. Rafał Trzaskowski zrobi lepszy uczynek dla przyszłości naszej planety, jeśli – utrzymując wysoki poziom transportu publicznego i
konsekwentnie rozbudowując metro – zacznie zniechęcać warszawiaków do pchania się samochodami do centrum miasta. Wtedy niejeden kierowca zauważy, że metro lub SKM-ka są szybsze i wygodniejsze. To żaden radykalizm, niejeden prezydent dużego miasta w Polsce już to robi. Ale wymaga większej odwagi niż jednodniowa rezygnacja z biletów.