Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, zapytany o ewentualne wprowadzenie w Warszawie ograniczeń dla samochodów wjeżdżających do centrum miasta, stanowczo zaprzeczył, że coś takiego jest planowane. Według niego to rozwiązanie kontrowersyjne i „trzeba rozmawiać z warszawiakami o tym, czy oni na takie rozwiązanie będą gotowi”. Trzaskowski chce wyłącznie zachęcać warszawiaków, by do aut nie wsiadali. Rzecz w tym, że trudno wskazać jakiekolwiek miejsce na świecie, gdzie polityka „marchewki bez kija” by się udała.
„Kontrowersyjny” to chyba najczęściej powtarzane słowo w
krótkiej rozmowie prezydenta Warszawy z reporterem TVN24, przeprowadzonej przy okazji konferencji o nowych „antysmogowych” chodnikach, które będzie montowała Warszawa. Radykalne i kontrowersyjne są więc według niego nie tylko ograniczenia dla aut wjeżdżających do centrum miasta, ale też zmiana polityki parkingowej.
– Naszym celem jest ograniczanie ruchu w centrum, ale właśnie w taki sposób, żeby ludzie sami z siebie, z własnej woli przesiadali się na komunikację miejską. A innowacyjne rozwiązania nie są kontrowersyjne – tłumaczył.
To duży kontrast w stosunku do, przypomnianego prezydentowi przez szefa stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, jego własnego twitta z grudnia 2017 r., w którym zapowiadał konieczność stopniowego ograniczania liczby aut wjeżdżających do Warszawy i zapewnienie priorytetu dla komunikacji miejskiej. Z wykrzyknikiem.
Broń Boże bez kontrowersji…
Warszawa jest jednym z najbardziej nasyconych samochodami miast w Unii Europejskiej. Według danych z 2017 r. zebranych przez ZDG TOR, w stolicy na tysiąc mieszkańców przypadają 922 zarejestrowane pojazdy (w tym 738 samochodów osobowych). To znacznie powyżej unijnej średniej i ponad dwa razy więcej aut niż np. w Berlinie. Do stolicy codziennie wjeżdża pół miliona aut.
Trzaskowski chce z nimi walczyć, jak sam tłumaczy, inwestując w komunikację miejską, budując parkingi Park&Ride na granicach miasta i przy węzłach komunikacyjnych i wreszcie uruchamiając aplikację parkingową wskazującą kierowcom wolne miejsca. Czyli oferując bonusy, broń Boże nikogo do niczego nie zmuszając.
Wątpliwe, czy w ten sposób można osiągnąć jakąkolwiek poprawę. Warszawa już dziś wydaje na transport publiczny ok. 3 mld zł, czyli ponad 20 proc. budżetu. W efekcie ma bardzo sprawną komunikację miejską, z której korzysta ok. 60 proc. mieszkańców miasta. To odsetek o jakim marzy zdecydowania większość miast w Europie. Można przyjąć, że kto miał zostać zachęcony jakością komunikacji, już nią jeździ. Za to łatwo można pasażerów zniechęcić, jeśli autobus permanentnie będzie stał w korku.
Parkingi Park&Ride budowane przy stacjach kolejowych i krańcowych stacjach metra, które w zamyśle mają zachęcić kierowcę do pozostawienia auta za darmo i kontynuowania podróży komunikacją miejską oferują – w porywach – po kilkaset miejsc. W sumie kilkanaście P&R w Warszawie i okolicach to kilka tysięcy miejsc parkingowych (czasem obiektów bardzo kosztownych zarówno jeśli chodzi o pieniądze, jak i o miejsce), co jest ułamkiem wspomnianych 500 tys. samochodów, które codziennie przekraczają granice miasta.
Zapowiadana od kilku lat aplikacja parkingowa (wskazująca wolne miejsce w strefie płatnego parkowania) ma rozwiązać problem aut krążących w poszukiwaniu takiego. Szacuje się, że ruch w Śródmieściu to w ok. 20–30 proc. właśnie kierowcy szukający parkingu. Ale w aplikacji zabraknie podziemnych parkingów komercyjnych, np. pod Złotymi Tarasami. Smartfonowa pomoc nie wskaże też wolnego parkingu, jeśli takiego nie będzie. A dziś o niego trudno, bo w centrum… jest zbyt dużo aut (abonamentów dla strefy płatnego parkowania jest więcej niż miejsc). W dodatku niewielka cena za parkowanie zachęca, by stać na danym miejscu godzinami, a niewielka kara za brak opłaty, zachęca by nie płacić w ogóle.
Kraków odważniejszy
Być może trzeba czekać, aż bardziej kontrowersyjny, niż ograniczenia dla aut, stanie się fakt, że pasażerowie autobusów (ale też kierowcy aut) stoją w korkach. Nie do zniesienia będzie sytuacja, w której kierowcy zostawiają swoje auta na trawnikach, przystankach lub drogach rowerowych. Radykalnej zmiany będzie wymagała sytuacja, w której godzina parkowania jest tańsza niż zwykły bilet. Szkoda, że jeszcze nie dziś.