Organizator transportu w Manchesterze ma zyskać prawo do zakazania wstępu do pojazdów komunikacji miejskiej dożywotnio (!) pasażerom, którzy zachowują się agresywnie wobec innych. To działania podobne do tych, które pozwoliły Brytyjczykom uporać się już blisko trzy dekady temu z awanturnikami na stadionach.
Jak informuje Manchester Evening News, burmistrz aglomeracji Andy Burnham otrzymał wstępne pozwolenie na takie rozwiązanie od brytyjskiej minister spraw wewnętrznych Amber Rudd (wcześniej podobną możliwość zyskali szefowie Transport for London). Choć mechanizm nie jest jeszcze przesądzony, bo sprawą zajmie się parlament, organizator transportu ma mieć prawo wystąpić do sądu o możliwość wyrzucenia pasażera z komunikacji publicznej dożywotnio, gdy ten będzie się zachowywał agresywnie lub obraźliwie wobec współpasażerów.
Konstrukcja prawna jest dość skomplikowana, bo zakaz wstępu musi dotyczyć konkretnego miejsca. Zbanowani pasażerowie nie będą więc mieli prawa wejścia na przystanki tramwajowe systemu Metrolink, które zwykle pełnia funkcje węzłów przesiadkowych i w ten sposób utracą możliwość wejścia do tramwajów i części autobusów. „Części”, bo przystanki autobusowe w Manchesterze nie znajdują się na terenie należącym do Transport for Great Manchester.
„Tak być nie może!”Czy to potrzebne narzędzie? W Manchesterze uznano, że tak, bo z roku na rok mocno wzrasta liczba odnotowanych przypadków agresji słownej i fizycznej w tramwajach i autobusach. Według danych z 2014 r. zanotowano ich ok 2,3 tys. podczas gdy według najnowszych statystyk z ubiegłego roku – prawie 4 tys.
– To po prostu niedopuszczalne, by ludzie nie czuli się bezpiecznie w pojazdach transportu publicznego podczas podróży – powiedziała minister Rudd zaznaczają, ze rząd ma obowiązek zapewnić organizatorom transportu skuteczne narzędzia do walki z niepożądanymi zachowaniami.
Te narzędzia od razu budzą skojarzenie z metodami, które jako pierwszy zaczął stosować rząd Margaret Thatcher, by poradzić sobie z chuligaństwem na angielskich stadionach. W drugiej połowie lat 80–tych stało się ono problemem społecznym, który rujnował wizerunek Wielkiej Brytanii za granicą, zwłaszcza po tragedii na stadionie Heysel w Brukseli, gdzie w 1985 r. w wyniku zamieszek miedzy kibolami Juventusu i Liverpoolu zginęło kilkadziesiąt osób. W efekcie m.in. wprowadzono drakońskie kary za chuligaństwo, poza finansowymi, właśnie zakazy stadionowe i problem skutecznie rozwiązano.
Można się zastanawiać, czy w przypadku autobusów i tramwajów podobne narzędzia są sensowne. Miastom powinno przecież zależeć na tym by z transportu publicznego korzystało jak najwięcej osób, tymczasem dostają narzędzia służące do tego, by im tego zakazywać. Burmistrz Burnham tłumaczy jednak, że zdecydowanie bardziej szkodliwym zjawiskiem może być rozpowszechnienie przekonania, że w autobusach i tramwajach nie jest bezpiecznie.
W Warszawie – kampaniaWarto przypomnieć, że kilka dni temu
w Warszawie ruszyła kampania społeczna mająca pokazać, że mieszkańcy miasta nie akceptują agresji w publicznym transporcie. Według urzędników również w polskiej stolicy agresja – w tym przypadku skierowana wobec obcokrajowców – staje się coraz większym problemem. Być może i w Polsce podobne narzędzie byłoby przydatne, ale trudno się tego spodziewać, porównując jak nad Wisłą poradzono sobie z chuligaństwem na stadionach. Akurat u nas zakazy stadionowe są kompletnie nieskuteczne i nagminnie łamane.