Stolica Kenii w środę stanęła w gigantycznych korkach. To efekt strajku kierowców taksówek i prywatnych minibusów zwanych matatu, którzy protestują przeciwko podwyżce opłat za parkowanie.
Matatu,
o których niedawno pisaliśmy, to podstawa publicznego transportu w Nairobi. Nie wiadomo dokładnie ile ich jeździ po 4–milionowym mieście, a ich liczbę szacuje się na 20–40 tys. Korzystają z nich wszyscy, bo w stolicy Kenii brakuje autobusów, nie wspominając o metrze, czy tramwajach.
W środę 5 marca kierowcy nie pracowali i wspólnie z taksówkarzami zablokowali centrum miasta, które jest jednocześnie centrum biznesowym całego regionu środkowo–wschodniej Afryki. Zgromadzeni pod miejskim ratuszem domagali się obniżki opłat, które od początku roku wzrosły trzykrotnie. Simon Kimutai, szef Stowarzyszenia Właścicieli Matatu (Matatu Owners Association) powiedział, że protest będzie trwał, póki władze miasta nie pójdą na ustępstwa.
Za to bardzo gwałtownie zareagował szef miejskiej policji David Kimaiyo. – Kierowcy mogą protestować w sposób, który nie będzie utrudniał życia innym użytkownikom dróg. Ich skandaliczne zachowanie nie będzie tolerowane – zapowiedział. – Użyjemy wszelkich środków, łącznie z siłą, by oczyścić drogi – dodawał.
Kimayo polecił – co ciekawe, za pośrednictwem twittera – by blokujące drogi pojazdy były przewożone na policyjny parking, gdzie mają zostać usunięte z nich tablice rejestracyjne. Z kolei kierowcom zagroził aresztem. Ratusz zapowiedział też, że tym, którzy blokują ruch na ulicach będzie cofał licencję. Matatu są prywatnymi pojazdami, miejskie władze nie wyznaczają im tras, przystanków, ani nie określają ceny biletów. Jedyną formą kontroli nad nimi są właśnie licencje. Gubernator Nairobi dr Evans Kidero dodał, że nie będzie żadnych rozmów tak długo, jak długo protestujący będą blokować miasto.
W środowy poranek częstym widokiem na głównych ulicach miasta były więc kolumny ludzi idących na piechotę w stronę centrum miasta i stojący na środku ulicy kierowcy matatu, którzy czekali na to co zrobi obserwująca ich policja. Za to szansę na zarobek zwietrzyli kierujący tzw. „boda–boda”. To taksówki w formie motocyklu. Nazwa wzięła się od kursujących na przełomie lat 60-tych i 70–tych rowerów, które przewoziły pasażerów po ziemi niczyjej między granicą kenijską i ugandyjską (przewoźnicy szukali klientów wołając „border–to–border”). Ten środek transportu był szybki, bo podróżujący oszczędzali na długotrwałych procedurach przy sprawdzaniu samochodów przekraczających granicą. Z biegiem czasu rowery zastąpiono motocyklami, a środek transportu upowszechnił się w całym regionie.
W środę boda–boda w Nairobi zabierały pasażerów, każąc płacić nawet 700 szylingów za kurs (ok. 25 zł). Zwykle matatu można się przejechać płacąc 20–30 szylingów, czyli mniej więcej złotówkę.