W niderlandzkim parlamencie ruszyły prace nad projektem obniżenia dopuszczalnej prędkości maksymalnej w terenie zabudowanym do 30 km/h. Obecnie jest to 50 km/h. Celem nowych regulacji ma być ograniczenie liczby wypadków i dalsze zmniejszenie liczby ofiar.
Propozycja znalazła poparcie wśród partii GroenLinks i SGP, które wzywają do zmiany ustawy o ruchu drogowym w tym zakresie. Pomysł popiera także Instytut Badań nad Bezpieczeństwem Ruchu Drogowego (SWOV), który wskazuje, że może on doprowadzić do zmniejszenia liczby ofiar nawet o 30 osób w skali roku. Sugerowane poprawki mają także wsparcie organizacji rowerzystów oraz pieszych.
Cześć polityków optujących za tym rozwiązaniem wskazuje jako przykład Oslo i Helsinki, w których wprowadzenie ograniczenia do 30 km/h miało doprowadzić do znaczącego zmniejszenia liczby ofiar śmiertelnych wypadków zwłaszcza wśród rowerzystów. Rozważana jest także możliwość tworzenia wyjątków dopuszczających prędkość 50 km/h.
30 km/h ratuje życieProwadzone w wielu miejscach na świecie analizy jednoznacznie wykazują, że obniżenie prędkości do 30 km/h prowadzi do spadku liczby wypadków drogowych nawet o 1/3, a co najważniejsze nie są one tak dramatyczne w skutkach. Pieszy potrącony przez auto jadące z prędkością 30 km/h ma bowiem trzykrotnie większe szanse na przeżycie niż ten uderzony z prędkością 50 km/h. Te analizy leżą u podstaw wprowadzania stref Tempo 30 czy ograniczeń w całych miastach –
tak ostatnio zrobiło Bilbao.
Pomysł nie ma jednak pełnego wsparcia politycznego. Przeciwko występują m.in. przedstawiciele ministerstwa odpowiadającego za infrastrukturę podkreślający, że już obecnie na większości dróg lokalnych takie ograniczenie zostało wprowadzone przez samorządy, a ogólnonarodowe przepisy mogą wprowadzić spore zamieszanie.
W okresie powojennym liczba wypadków i ofiar śmiertelnych w Niderlandach rosła wraz z rozwojem motoryzacji. Zaczęła spadać dopiero od lat 70., czyli wraz z rosnącą popularnością roweru oraz rozpoczęciem zdecydowanych działań w zakresie poprawy bezpieczeństwa. W ostatnich latach trend spadkowy jednak został zatrzymany. W całym roku 2019 na drogach zginęło 661 osób, w tym 237 kierowców i pasażerów. Śmierć poniosło także 203 rowerzystów.
Polska – przepisy w zamrażarce W Polsce mamy niestety zupełnie inną sytuację. W roku 2019 w Polsce zginęło 2 909 osób i było to więcej niż w roku poprzednim. Poszkodowane zostało ponad 35 tys. osób. Pomimo tak przerażających statystyk od lat nie udaje się w tej sprawie nic zrobić.
Ostatnio temat został podniesiony przez premiera Matusza Morawieckiego. –
Nie może być tak, że przejście dla pieszych jest dla nich skrajnie niebezpieczne. Wprowadzimy pierwszeństwo dla pieszych zbliżających się do niego – deklarował. Morawiecki zapowiedział także działania, która mają spowodować przerzucenie kosztów wypadków drogowych z ofiar na sprawców.
Mimo tych obietnic ciągle nie doszło do żadnych zmian w przepisach. Co więcej, postulowane zmiany nie są wcale daleko idące. Polska przymierza się bowiem do wprowadzenia bezwzględnego pierwszeństwa dla pieszych na przejściach. Postulowana jest także zmiana wysokości mandatów, które pozostają niezmienione od 1997 roku.
– Jako kierowca patrzę na pieszych, którzy się kłaniają samochodom, które łaskawie przepuszczą ich na przejściach dla pieszych. To niespotykane w cywilizowanych krajach, żeby pieszy dziękował za niezabicie go w miejscu, w którym teoretycznie powinien czuć się najbezpieczniej. Więcej uzasadnień chyba nie trzeba – mówi Adrian Furgalski, prezes zarządu Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Dodaje przy tym, że przez wypadki tracimy każdego roku ok. 3% PKB, czyli więcej o 1 pp., niż wynosi średnia dla państw Unii Europejskiej. – Czy Polskę stać na taką rozrzutność, niech sobie każdy sam odpowie, przeliczając te procenty na złotówki i – powiedzmy sobie przykładowo w tym bardzo trudnym momencie – na wydatki na służbę zdrowia – dodaje Furgalski.
Pandemia na drogachOstatnie tygodnie, jeszcze przed dramatycznym wzrostem liczby zachorowań na COVID-19, przyniosły szokujące porównania pandemii do sytuacji na drogach. Premier Matusz Morawiecki przyrównał pandemię do sytuacji na polskich drogach. Premier uzasadniał w ten sposób konieczność wprowadzenia pewnych restrykcji, ale nie kolejnego lockdownu, który mógłby zaszkodzić gospodarce. – Gdybyśmy wstrzymali w ogóle cały ruch, to również do takich zgonów by nie dochodziło, ale sztuką właściwą jest podejście do epidemii w taki sposób, żeby z jednej strony chronić maksymalnie życie i zdrowie ludzi, a z drugiej by nie blokować, tak jak chcą niektórzy, żądający całkowitego lockdownu, gospodarki –
mówił Morawiecki.– Kompletnym bezsensem jest licytowanie się na liczbę trupów w wypadkach drogowych, wynikających z pandemii czy z jakiejkolwiek innej przyczyny. Obowiązkiem państwa jest chronić zdrowie i życie swoich obywateli w każdym aspekcie naszego życia społecznego – podkreśla Furgalski.