Wszyscy powinni dziś apelować do rządu i samorządów: Nie zmniejszajcie liczby kursów! Na przystankach pojazdy komunikacji miejskiej powinny pojawiać się nawet częściej niż dotąd! Bez takiego podejścia komfort życia w mieście będzie coraz gorszy. I nie chodzi tylko o jakość powietrza.
Nie da się dziś nie martwić sytuacją w transporcie zbiorowym w polskich miastach. Liczba pasażerów spadła w szczycie społecznej izolacji o 60 czy 70 proc. Raport mobilności google wskazuje, że liczba podróży komunikacją zbiorową w Polsce w końcu kwietnia nadal była o połowę mniejsza od przeciętnej stworzonej w oparciu o dane ze stycznia i lutego.
Powoli wszyscy znowu zaczynamy się poruszać po mieście, ale w transporcie zbiorowym nie ma tyle miejsca co wcześniej. Nadal obowiązują bowiem narzucone przez rząd rygory maksymalnej liczby pasażerów w pojazdach, a na dodatek miasta szukają wszędzie oszczędności - pandemia będzie je kosztować 10-15 proc. budżetów miejskich. Cięcia w wydatkach bieżących są gwarantowane. Niektórzy już zapowiadają: będziemy jeździć tramwajami i autobusami rzadziej.
#makezbiorkomgreatagain albo raczej: NIE POGARSZAJCIE OFERTY!Jeśli więc autor tego tekstu wspierał zdecydowane kroki podejmowane w Krakowie o tym, by okresowo wyłączyć komunikację zbiorową w czasie izolacji (wcale nie dlatego, że wcześniej pracował w jednostce odpowiedzialnej za transport zbiorowy w Krakowie), bo uznawał że nie ma czasu na deliberacje i nie można sobie pozwolić na wożenie powietrza i tracenie pieniędzy - to teraz, nie może się zgodzić na pogarszanie oferty przewozowej na następne miesiące. A może i na lata.
Dla pasażera komunikacji miejskiej, jej największą zaletą jest częstotliwość kursów i bliskość przystanków - w ten sposób czuje pewność, że dojazd do pracy czy do szkoły będzie trwał odpowiednio krótko i przebiegnie w komforcie.
Inżynierowie transportu wiedzą, że jeśli w danym kierunku tramwaj czy autobus odjeżdżają z przystanku częściej niż co siedem minut, pasażerowie traktują transport publiczny, jako oczywisty środek komunikacji. Najlepiej jeszcze, gdyby komunikacja zbiorowa docierała wszędzie, zaś przystanki były blisko, tak do 400 m od domu. To warunki optymalne, których na razie nie udaje się w Polsce wypełnić w pełni nawet w miastach z najlepszym system komunikacji zbiorowej.
Co nam grozi obecnie? Pojazdy transportu zbiorowego nie będą odjeżdżać co siedem minut ale np. co kwadrans. Co więcej, kiedy wreszcie rząd poluzuje obostrzenia, w pojazdach tych będzie tłok. To zniechęci nie tylko liczących na komfort podróży, ale odstraszy także tych, którzy nadal będą bali się zarazić. Korzystający z komunikacji zbiorowej właściciele samochodów nie będą się więc raczej zastanawiać - wrócą do aut. O zaproszeniu ponownie takich kierowców do transportu zbiorowego możemy na długo zapomnieć.
Każdy pasażer transportu zbiorowego mniej to najczęściej jedno auto na ulicach więcej. Jeśli oferta komunikacji zbiorowej się pogorszy, polskie miasta staną w korkach, jakich kierowcy dotąd nie widzieli. A nasze płuca? Będą inhalować się najdoskonalszymi truciznami, jakie tylko silnik spalinowy może wytworzyć.
Rządzie musisz, samorządzie nie poddawaj sięTak naprawdę nie dość, że komunikacja zbiorowa w miastach nie powinna jeździć rzadziej, po „odmrożeniu” kraju, to na dodatek powinna jeździć częściej. Właśnie dlatego, że ludzie będą pełni obaw przed jazdą w tłoku, a także dlatego, że tylko w ten sposób można będzie przekonać kierowców do zmiany środka transportu.
Tak, to szalenie kosztowne. Transport i edukacja to w każdym mieście dwie najpoważniejsze i ogromne pozycje w budżetach. Zwiększanie wydatków na transport zbiorowy było niepopularne już wcześniej, a co dopiero teraz, kiedy miasta będą miały radykalnie mniej pieniędzy.
Dlatego samorządy można tylko prosić, by nie poddawały się i nie pogarszały oferty, apelować by zrozumiały, że od jakości transportu zbiorowego zależy jakość życia - nie tylko gdy idzie o jakość powietrza, ale także oszczędność czasu, pieniędzy w prywatnym budżecie domowym itd. Lepszy transport zbiorowy, więcej rowerzystów i mniej podróży autami, to w wieloletnim rozrachunku miasto tańsze w utrzymaniu - zatem teoretycznie zdolne do wydawania więcej pieniędzy na edukację, zieleń, ochronę zdrowia i inne usługi komunalne. Polscy politycy, a często i urzędnicy są w większości odlegli od tych idei, mimo że wiele różnorodnych przykładów z miast z całego świata wskazuje na słuszność takiego podejścia.
Do rządu należy apelować, by pomógł samorządom w tej decyzji. Tak, to będzie oznaczało wydatki, albo uszczuplenie przychodów. Co można zrobić?
- rozważyć obniżenie do zera podatku VAT w biletach, które sprzedawane są pasażerom transportu publiczne, a więc tego który jest dotowany czy to przez skarb państwa czy to przez samorząd. Dziś to 8 proc. Dla miast, które w połowie opierają koszty transportu na sprzedaży biletów to będzie spora pomoc, dla rządu kilkaset mln zł mniej,
- rozważyć wprowadzenie niższej taryfy na prąd dostarczany do tramwajów czy pociągów metra To kolejne dziesiątki milionów zł pomocy,
- rozważyć rezygnację z pobierania podatku akcyzowego od oleju napędowego sprzedawanego do autobusów komunikacji publicznej. Akcyza to niemal 25 proc. ceny oleju napędowego. W transporcie zbiorowym nie jest wykorzystywany, żeby zarabiać. Jest wykorzystywany do tego, by zapewnić komfort i zdrowie mieszkańcom Polski,
- to wreszcie możliwość przeznaczenia na krótki okres 800 mln zł zgromadzonych w tzw. funduszu pekaesowym, który miał służyć wsparciu transportu w regionach. Na razie te pieniądze nie są wykorzystywane, dlaczego nie miałyby stanowić doraźnej pomocy dla transportu w miastach
To mogą być kosztowne propozycje, ale jeśli rząd się na nie zdecyduje powinien zażądać, by miasta nie pogarszały oferty przewozowej. Koszt wyprowadzenia na ulice tysięcy kolejnych samochodów może być jednak radykalnie wyższy - to koszt leczenia dodatkowych tysięcy polaków mających problem z sercem, nowotworami. Nikt jak dotąd niespecjalnie się przejmował tymi długookresowymi kosztami zdrowia Polaków, ale czas zacząć o tym myśleć.