W środę w Nowym Jorku wyłączono uliczne fotoradary, bo upłynął termin obowiązywania lokalnego prawa, które regulowało ich działanie. Choć fotoradary dowiodły swojej skuteczności na tyle, że zwiększenia ich liczby domagają się nie tylko nowojorczycy, ale też politycy obu głównych partii. Z powodu awantury okazuje się, że się nie da.
Jeśli widzicie podobieństwo do sytuacji w Polsce, gdy w 2015 r. samorządy straciły prawo do korzystania z fotoradarów, co od razu odbiło się w statystykach wypadków i śmierci na ulicach miast, to słusznie. Na początku lipca miasto zaprezentowało statystyki ofiar ruchu ulicznego za pierwsze półrocze 2018 r. W wypadkach drogowych zginęło w tym czasie 81 osób, podczas gdy w tym samym okresie zeszłego roku zginęły 84 osoby. W przypadku pieszych zmiany nie ma (47 ofiar), ale biorąc pod uwagę pięć ostatnich lat, spadek jest zauważalny.
Generalnie, w porównaniu z 2013 rokiem, na ulicach Nowego Jorku ginie ok. 30 proc. ludzi mniej i aż o 45 proc. pieszych mniej. Dziś ofiar wśród pieszych jest najmniej od 1910 r., gdy w ogóle zaczęto prowadzić statystyki. Dość powszechnie za jedną z głównych przyczyn uznaje się działanie fotoradarów.
Senator przeciwko fotoradarom
Te urządzenia zamontowano w 2014 r. i były jednym z elementów nowojorskiej Vision Zero, czyli planu ograniczenia liczby ofiar wypadków drogowych do zera. Działają w około 140 lokalizacjach w mieście, w pobliżu szkół. Działają tak dobrze, że stowarzyszenia rodziców i organizacje miejskie chcą ich natychmiastowego montażu w 150 kolejnych lokalizacjach.
Przeciwnicy fotoradarów wysuwali argumenty podobne, jak przeciwnicy fotoradarów w Polsce: że to maszyna, która nie daje możliwości odwołania się od jej decyzji, albo wytłumaczenia, gdy popełni błąd, a w dodatku służy głównie po to, by wyciągać pieniądze od biednych kierowców. Miasto, ripostując, publikowało statystyki, z których wynikało, że w rejonach, gdzie je zainstalowano spadła zarówno średnia prędkość aut, jak i liczba wypadków. W dodatku fotoradary działały tylko w dni szkolne, w godzinach gdy w szkołach trwały zajęcia i statystycznie dużo częściej wypadki zdarzały się poza tymi godzinami i w innych miejscach. Co do reperowania budżetu wpływami z fotoradarów, to mandaty z tego powodu sumowały się w średnia kwotę ok. 17 mln dol. rocznie, co przy 90-miliardowym budżecie miasta jest ułamkiem procenta.
W środę jednak uchwała dotycząca fotoradarów przestała obowiązywać. Nowe prawo, które ma przedłużyć możliwość ich działania przeszło bez problemów przez Zgromadzenie Stanowe (w USA wiele przepisów dotyczących spraw miejskich leży w gestii władz stanu), ale utknęło w lokalnym Senacie. Zdecydowała matematyka i jeden senator Simcha Felder, który postanowił zablokować uchwałę, dopóki nie zbierze większości dla przygotowywanego przez siebie prawa dotyczącego kompletnie czego innego (chodzi o obowiązek przebywania uzbrojonego strażnika w każdej nowojorskiej szkole).
Polityczne wyłączenie
Jak to możliwe? Demokraci, w tym Felder, obsadzili 32 fotele w stanowym Senacie liczącym 63 miejsca. Bez Feldera nie mają większości. Republikanie, których jest 31, choć w większości zgadzają się z sensownością fotoradarów, poparli Feldera, bo liczą na współpracę z nim przy innych uchwałach, m.in. wspomnianym uzbrojeniu strażników. Systemu partyjnego w USA nie można porównywać ze znanym z Polski, czy szerzej z Europy. Politycy danej partii często mają mocno zróżnicowane poglądy i bywa, że współpracują z rywalami i głosują wbrew linii swojego ugrupowania, jeśli mogą przeprowadzić projekt, którym wykażą się przed swoimi wyborcami lub finansujący ich kampanię.
Póki co fotoradary nie działają, a politycy lawirują. Szef republikanów w nowojorskim Senacie John Flanagan przyznał w zeszłym tygodniu, że jego ugrupowanie popiera przedłużenie funkcjonowania fotoradarów, ale przepisy powinny jeszcze raz przejść przez Zgromadzenie.
Tymczasem dziennikarze już dostrzegają, że kierowcy chętniej przekraczają dozwolony w pobliżu szkół limit prędkości, który wynosi 25 mil na godzinę (ok. 40 km/h). Przypominają, że kierowca jadący 40 mil/h (ok. 65 km/h) potrzebuje około 100 metrów na zauważenie przeszkody, reakcję i wyhamowanie, czyli dwa razy dłuższej drogi, niż ten jadący 25 mil/h. Co więcej, przekroczenie tego limitu o ledwie 5 mil/h, grozi dwa razy większym prawdopodobieństwem, że potrącony pieszy zginie.