Mój znajomy (pozdrawiam Piotrek) spotkał jakiś czas temu przy warszawskim kościele św. Anny starszego zziębniętego pana, który poprosił go o pomoc. Pomógł mu wstać, poszedł z nim do kawiarni, gdzie pan mógł się ogrzać i wypić coś ciepłego. Kelnerka odmówiła mu jednak obsługi, twierdząc, że pan jest „niereprezentatywny i źle pachnie”. Ale ponieważ mój znajomy miał możliwość perswazji (nie każdy ma), pan ostatecznie został obsłużony.
W zeszłym tygodniu warszawskim radnym
nie udało się zmienić haniebnego przepisu z regulaminu przewozów, który pozwala na wywalenie z pojazdu osoby „wywołującej odczucie odrazy”. W ratuszu konsultują się z prawnikami, jak tę pokręconą językowo i logicznie konstrukcję zmienić na coś w stylu „zasad współżycia społecznego”. Radni jednocześnie podskórnie czują, że z tym przepisem jest coś nie tak, z drugiej jednak boją się pozbawić narzędzia, które pozwalałoby szybciutko i w białych rękawiczkach rozwiązywać problem. Bo przecież jeśli przy trzaskającym mrozie autobusem jedzie śmierdzący i nieprzytomny bezdomny, to rozwiązaniem jest usunięcie go z pojazdu i problem rozwiązany, prawda? Takie można odnieść wrażenie słuchając nie tylko dużej części urzędników, ale i – co zaskakujące – dużej części pasażerów.
A przecież nie jest tak, że tabuny brzydko pachnących kloszardów tylko czekają na likwidację wspomnianego przepisu i że czysty, wyfiołkowany pasażer z dnia na dzień stanie się bezradny wobec anektujących autobus pijaków. Nie twierdzę, że zwłaszcza w zimie, w autobusach i tramwajach nie zdarzają się pasażerowie, przy których nie pozostaje nic innego jak tylko przesiąść się do innego pojazdu. Ale do tego, by kierowca zawiadomił policję lub straż miejską, a ta odwiozła delikwenta do noclegowni, nie jest potrzebny dyskryminujący i kompletnie subiektywny przepis.
Bo poza tym, że „wywoływać odczucie odrazy” może na dobrą sprawę każdy u każdego, to mam poważna obawę, że takie sformułowanie może być usprawiedliwieniem nie tylko w skrajnych przypadkach, ale też wtedy gdy silna grupa skrzyknie się wobec jednego, niekoniecznie ładnie pachnącego i niereprezentatywnego pasażera. Opisana sytuacja z kawiarni z powodzeniem może zdarzyć się w komunikacji miejskiej. Taka to już cecha transportu publicznego, że jeżdżą nim, poza nami, również inni. Czasem tacy, którzy nam przeszkadzają, z którymi czujemy się nieswojo, bo np. jedzą kebaba, żebrzą, albo bujają autobusem bo „kto nie skacze, ten z policji, hop, hop, hop…” . Samotna i zziębnięta starsza osoba różni się od nich tylko tym, że jest słabsza.
Kloszard to łatwy cel, bo nikt się za nim nie ujmie. Więc po co jeszcze dawać komukolwiek do ręki karabin? Chyba że uznamy, parafrazując popularne ostatnio stwierdzenie, że czyści, nie mają się czego bać…