Najczęstszym sposobem w jaki dzieci dostają się do szkoły jest przyjazd autem rodziców. 40 proc. z nich przyznaje, że wozi je na lekcje samochodem. 36 proc. odprowadza na piechotę, a nieco więcej niż co piąty uczeń korzysta z miejskiej komunikacji. Można zaryzykować stwierdzenie, że zjawisko samo się napędza, bo główną przyczyną jest strach o bezpieczeństwo dzieci na drodze.
Rodzice boją się, że ich pociecha wpadnie pod samochód, więc… odwożą je do szkoły samochodem – można podsumować wyniki ankiety przeprowadzonej przez Ibris na zlecenie Santander Consumer Bank. Zaskakująco rzadko uczniowie korzystają z komunikacji miejskiej. Na lekcje dociera w ten sposób 22 proc. uczniów (dodatkowo prawie 14 proc. "gimbusem"), ale głównie samodzielnie. Rodziców odwożących dzieci do szkoły transportem publicznym jest zaledwie 2,4 proc.
Młodszy rodzic woli chodzić
Najwięcej rodziców deklaruje, że przy wyborze środka transportu dla dziecka na trasie z domu do szkoły kierują się przede wszystkim bezpieczeństwem. Aż 43 proc. badanych odwożących dzieci do szkoły, argumentuje, że są one zbyt małe, aby mogły podróżować samodzielnie. Nieco ponad 5 proc. uważa, że samodzielna jazda komunikacją miejską jest niebezpieczna.
Dla 24 proc. kluczowy jest czas, co może się wydać o tyle zaskakujące, że auto dość powszechnie uchodzi za najszybszy środek transportu. Co niezwykle istotne, aż 14 proc. rodziców deklaruje, że wozi dzieci samochodem, bo nie ma innej możliwości, co oznacza, że szkoła jest daleko i nie ma autobusu, który dowiózłby je na lekcje.
Ankieterzy zwrócili uwagę, że skłonność do wożenia dzieci autem jest skorelowana z zarobkami. Im bogatszy rodzic, tym chętniej to robi (deklarujący zarobki powyżej 3 tys. zł miesięcznie – aż 62 proc.). Siłą rzeczy częściej dzieci są odwożone do szkoły w średnich i małych miastach, a także na wsi. Tyle, że na terenach wiejskich podobnie często jak autem (40 proc.), dzieci jeżdżą do szkoły gimbusami (jedna trzecia).
Istotny jest też wiek rodziców. Im rodzic młodszy, tym chętniej odprowadza dzieci do szkoły na piechotę, a im starszy, tym częściej jeżdżą one komunikacją publiczną. To akurat jest zrozumiałe, bo dotyczy tych rodziców, których dzieci są starsze.
Szkoła blisko
A warto zaznaczyć, że szkoły, uśredniając, są blisko. Ponad połowa uczniów (53 proc.) potrzebuje nie więcej niż pół godziny, aby w sumie dotrzeć do i ze szkoły oraz na ewentualne zajęcia dodatkowe. W ciągu godziny wszystkie codzienne dojazdy związane z edukacją potrafi zrealizować aż 88 proc. pytanych.
Ankieta została przeprowadzona 2–3 lipca, przez telefon, wśród 1000 rodziców uczniów w wieku 6–18 lat z całej Polski. Choć nikt do tej pory nie zbadał tego zjawiska kompleksowo, to wydaje się, ze przez ostatnie lata powyższe liczby się nie zmieniają. Dwa lata temu we Wrocławiu stowarzyszenie Akcja Miasto przeprowadziło ankietę w czterech tamtejszych szkołach podstawowych. Wyszło z niej, że 45 proc. uczniów dojeżdża do szkoły samochodem codziennie. Dużo przy jednoczesnym zbadaniu, że aż 60 proc. z nich ma do szkoły mniej niż kilometr.
Uczniowie za darmo
Mimo, że z badania Ibrisu i Santandera wynika, że w dużych miastach wożenie dzieci autami do szkoły jest – relatywnie – najrzadsze, to i tak dla miast może stanowić kłopot. Stąd (choć również z racji zbliżających się wyborów samorządowych) wysyp ulg w postaci darmowej komunikacji dla uczniów, czasem podstawówek i gimnazjów, czasem łącznie z liceum. Ma to tych starszych zachęcić do korzystania z autobusów i tramwajów, a rodziców tych młodszych, do wybrania tej formy dojazdu. W różnym zakresie obowiązuje to m.in. w Warszawie, w Krakowie i w Poznaniu. Jest gdzie szukać pasażerów, bo jak widać z badania, sytuacja w której rodzic z dzieckiem jedzie do szkoły autobusem czy tramwajem, jest bardzo rzadka.
Ciekawe efekty przyniosło to w Warszawie, gdzie taką ulgę, w postaci imiennych Karty Ucznia (rozdawanej wszystkim uczniom przez szkoły podstawowe i gimnazja) wprowadzono w zeszłym roku, właśnie w tym celu – by rodzice zrezygnowali z aut na rzecz transportu publicznego. ZTM nie tylko nie odczuł spadku wpływów ze sprzedaży biletów, ale według szacunków, aż 17 proc. wszystkich pasażerów komunikacji publicznej w Warszawie to uczniowie podstawówek i gimnazjów.