– Nie ma w Warszawie deficytu parkingowego – zaznaczył stanowczo prezydent miasta Rafał Trzaskowski we wtorkowej rozmowie w Radiu Zet. – Parkingi podziemne w ramach partnerstwa publiczno–prywatnego powstaną, ale nie ma potrzeby budowania 10 czy 15 parkingów, bo mamy mnóstwo niewykorzystanego miejsca – dodawał. W podobnym tonie wypowiadał się dzień później w TOK FM wiceprezydent Robert Soszyński. To istotna zmiana w deklaracjach ratusza w porównaniu z poprzednią ekipą.
– W Warszawie jest deficyt miejsc parkingowych… – zaczęła
prowadząca rozmowę Beata Lubecka. – Nie. Tylko 60 proc. parkingów podziemnych w Warszawie jest używanych – skontrował zaskoczoną dziennikarkę Trzaskowski. Przytoczył przykład parkingu pod centrum handlowym Złote Tarasy, gdzie o każdej porze dnia i nocy jest kilkaset wolnych miejsc. Przyznał, że parkingi podziemne będą powstawały w formule PPP tak, jak ma powstać parking pod pl. Powstańców Warszawy (chodzi o umowę miasta z prywatną firmą, która za swoje pieniądze wybuduje parking, a potem – na zasadach ustalonych z miastem – będzie pobierać opłaty), że Warszawa chce oprzeć parkowanie o aplikację, która będzie wskazywała kierowcom wolne miejsca ale, jak się wyraził, nie ma potrzeby budowania 10 czy 15 parkingów, bo mamy mnóstwo niewykorzystanego miejsca.
Parkingi ugrzęzły pod ziemią
To istotna zmiana, bo przez lata jednym z projektów ekipy Hanny Gronkiewicz–Waltz była budowa kilkunastu parkingów podziemnych w całej Warszawie. W 2017 r. rada miasta przeznaczyła na ten projekt 200 mln zł, a jeszcze wiosną zeszłego roku była prezydent prezentowała go na konferencji prasowej. Chodziło o wybudowanie ok. 10 parkingów pod boiskami szkolnymi. Miały być „małe”, choć pierwszy projektowany na Woli miał zmieścić 225 samochodów.
Projekt najwyraźniej ugrzązł, podobnie jak grzęzną od lat pomysły na budowę dużych parkingów, pod głównymi placami Śródmieścia. Podczas jesiennych konsultacji społecznych na Ochocie mieszkańcy odrzucili pomysł i władze miasta się z niego wycofały.
Sens w budowie parkingów podziemnych, według władz miasta, polegał na przeniesieniu parkujących samochodów z powierzchni pod ziemię oraz na stworzeniu dodatkowych miejsc do parkowania, co poprawiłoby sytuację kierowców (według szacunków ZDM-u mniej więcej 30 proc. ruchu samochodowego w Śródmieściu generują auta, których kierowcy szukają miejsca parkingowego). Protestowali miejscy aktywiści, którzy przypominali, że większa podaż miejsc parkingowych generuje większy ruch samochodowy, a w Warszawie miejsc do legalnego postoju jest tak naprawdę bardzo dużo. Problem polega na tym, że kierowcy zamiast płacić za postój – choćby pod wspomnianymi Złotymi Tarasami lub na wielkim placu pod Pałacem Kultury – wolą nawet zaparkować nielegalnie, bo narażają się wtedy co najwyżej na 50-złotowy mandat, jeśli staną na oznaczonym miejscu bez opłaty).
Słowa Trzaskowskiego można rozumieć jako definitywne pogrzebanie programu „małych parkingów pod boiskami”. Trudno też wyczuć entuzjazm do budowy parkingów pod placami, choć prezydent przyznaje, że zaplanowane inwestycje będą kontynuowane.
Parkingi w PPP
W środę wiceprezydent stolicy odpowiedzialny za transport, Robert Soszyński,
w rozmowie w radiu TOK FM przyznał, że jeśli małe, osiedlowe uliczki są tak zastawione samochodami, że nie da się przejść, to „coś z tym trzeba zrobić”. – Przede wszystkim kontynuujemy budowę parkingów P+R przy węzłach przesiadkowych, by zachęcić kierowców do pozostawienia tam auta i kontynuowania podróży transportem publicznym. Zapytany o parkingi podziemne, dość wymijająco odpowiedział, że to „sprawa związana z tym, na ile one są potrzebne, gdzie są potrzebne i czy są możliwe do wykonania”.
– W tej chwili toczy się postępowanie, które mam nadzieję skończy się sukcesem. Wtedy powstałyby dwa parkingi podziemne w formule PPP, jeden pod placem Powstańców Warszawy, drugi pod placem Wilsona – tłumaczył Soszyński.
Wiceprezydent nie umiał przekonująco wytłumaczyć, dlaczego kierowcy mieliby być gotowi płacić za parking podziemny, gdy mogą za minimalne pieniądze (lub za darmo) zaparkować na powierzchni. Przekonywał, że są firmy, które są tym modelem zainteresowane, a obie wymienione lokalizacje są dla nich atrakcyjne.
Soszyński zaznaczył, że kluczowe jest uszczelnienie systemu opłat w strefie płatnego parkowania. Ani on, ani Trzaskowski dzień wcześniej nie wspomnieli jednak o ewentualnym podniesieniu opłat za parkowanie w stolicy, na co od września tego roku pozwoli przyjęta w 2018 r. ustawa. Prawo, które do tej pory sztywno regulowało maksymalne stawki za parkowanie (a także kary za brak opłaty), powiązało ich wysokość z pensją minimalną. Oznacza to, że od września, jeśli rady miast się na to zdecydują, dotychczasowa stawka za pierwszą godzinę, która dziś nie może być wyższa niż 3 zł (taka obowiązuje w Warszawie), może zostać ustalona na poziomie ponad 10 zł, a kara za brak opłaty może podskoczyć z 50 zł do 225 zł.