Patrole policji na jednym z największych polskich szlaków rowerowych, grożące mandatami napotkanym rowerzystom? Brzmi jak absurd, jednak takie sytuacje mają miejsce w Puszczy Białowieskiej na terenie nadleśnictwa Hajnówka. Czy rowerowi turyści faktycznie nie mają wstępu na trasy?
Green Velo to ponadregionalny projekt obejmujący pięć województw: podkarpackie, świętokrzyskie, lubelskie, podlaskie oraz warmińsko – mazurskie. W jego ramach powstał turystyczny szlak rowerowy o łącznej długości ponad 2 tys. km. Wartość inwestycji to niemal 300 mln zł, z czego znaczna większość (ponad 236 mln zł) pochodziła ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego.
Green Velo miało wyznaczyć nową jakość turystyki rowerowej w Polsce, a do korzystania z inwestycji zachęcała warta 4,5 mln zł kampania telewizyjna (spoty promujące Wschodni Szlak Rowerowy pojawiły się w największych polskich stacjach we wrześniu 2015 roku).
O jakości technicznej olbrzymiego projektu, nie na każdym odcinku najlepszej, powiedziano już wiele. Teraz pojawił się nowy problem – przemieszczających się szlakiem rowerzystów łapie policja, która grozi mandatami i sprawdza, czy rowery nie są kradzione.
Green Velo w lesie. Rowerzyści muszą iść pieszo? „Rok niby nowy, ale w Puszczy stare porządki. Nadleśnictwa wprowadziły zakaz poruszania się na rowerach po swoim terenie. Po leśnych trybach jeździ policja, która zatrzymuje wszystkich rowerzystów i grozi/wlepia mandat. To wszystko na trasie Green Velo, najsłynniejszej ścieżki rowerowej w Polsce. Rozwój turystyki pełną gębą...” – czytamy na facebookowym profilu Obozu dla Puszczy, który nagłośnił całą sytuację.
Prawdziwość zdarzenia potwierdzają załączone zdjęcia, na których widać zatrzymanych cyklistów, funkcjonariuszy Policjii i stojący obok radiowozu rower, odwrócony do góry nogami w celu odczytania numerów ramy.
Z bezpośrednich relacji pechowych miłośników dwóch kółek wynika, że przy leśnej drodze nie było znaku zakazującego wjazdu. Policjanci, oprócz numerów ram, sprawdzili także wyposażenie jednośladów poinformowali, że zakazy ruchu obejmują wszystkie wjazdy do tej części lasu i zalecili cyklistom zejście z rowerów i przemierzenie 10-kilometrowego odcinka pieszo.
Szlak, którym nie pojeździszZ mapy dostępnej na na oficjalnej stronie Lasów Państwowych wynika, że spore framenty szlaku Green Velo leżące na terenie nadleśnictwa Hajnówka objęte są zakazem wjazdu (szlak oznaczono kolorem niebieskim, obszary objęte zakazem mają kolor czerwony).
Turyści na dwóch kółkach faktycznie nie mają zatem wstępu na znacznej długości fragmenty Wschodniego Szlaku Rowerowego. Należy jednak pamiętać, że zarządca drogi - jeżeli faktycznie nie dopuszcza na danej drodze ruchu pojazdów - ma ustawowy obowiązek poinformowania o tym odpowiednimi znakami, czyli B-1 „zakaz ruchu w obu kierunkach”. Znak musi być również zgodny z rozporządzeniem – B-1 umieszczone na prostokątnym kawałku plastiku z pewnością nie spełnia tego wymogu. Jeśli spod zakazu wyłącza się którąś grupę pojazdów (np. rowery), B-1 należy również uzupełnić odpowiednią tabliczką.
Zatrzymani w okolicach Hajnówki cykliści twierdzą, że znaku zakazu nigdzie nie widzieli, z czego wynika, że zarządca drogi nie dopełnił służbowego obowiązku właściwego oznakowania trasy.
Obok kwestii prawnych związanych z oznakowaniem rodzi się jednak znacznie ważniejsze pytanie: dlaczego zabrania się rowerzystom korzystania z jednego z największych szlaków rowerowych w Polsce? Stworzenie gigantycznego projektu tras pochłonęło kilkaset milionów złotych, kolejnych kilka wydano na ogólnopolską akcję promocyjną. Green Velo miało zrewolucjonizować polską turystykę rowerową. Czy w związku z tym sytuacja, w której nadleśnictwa zakazują rowerowym turystom wjazdu na istotne fragmenty trasy, a rowerzyści (najprawdopodobniej nieświadomi tego, że łamią zakaz) są łapani i straszeni mandatem, nie stanowi absurdu?