Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa ma zamiar zawrzeć w nowelizowanej ustawie o transporcie drogowym przepisy, które uregulują w Polsce działalność Ubera i jemu podobnych aplikacji quasi taksówkowych. Wiceminister Jerzy Szmit zasygnalizował, że planowane przepisy zakładają m.in. odcinanie aplikacji które będą działały bez licencji.
Projekt nowelizacji ustawy o transporcie drogowym przygotowano w MIB, uwzględniając uwagi ministra rozwoju i dwa tygodnie temu został on wpisany do wykazu prac legislacyjnych rządu. Uregulowanie tego rodzaju działalności jest istotne, bo dziś Uber (druga ze znanych na świecie takich firm, Lyft, do Polski na razie nie weszła) działa na marginesie prawnych regulacji, które nie nadążają za zmieniającym się światem.
Uber udostępnia użytkownikom aplikację, która pozwala im zamówić transport samochodowy na konkretną godzinę, bezgotówkowo zapłacić za przejazd, a także ocenić kierowcę. Choć to w oczywista usługa taksówkowa, choć wykorzystująca nowoczesne technologie, sama firma odżegnuje się od takiego określenia i tłumaczy, że nie zatrudnia kierowców, a jest jedynie dostarczycielem aplikacji, która łączy pasażera (pierwszy rodzaj klientów) z kierowcami (drugi rodzaj klientów).
Licencja na bycie UberemSzmit, odpowiadając na
interpelację posła Witolda Zembaczyńskiego, który dopytywał się o szczegóły proponowanych zmian, wyjaśnił, że ich głównym elementem będzie ustalenie definicji pośrednictwa przy przewozie osób, objęcie takiej działalności licencją, a także poluzowanie niektórych wymogów licencyjnych dla kierowców przewożących pasażerów. „Obowiązek posiadania licencji na pośrednictwo przy przewozie osób i przestrzegania warunków z tego wynikających przez wszystkich pośredników, ma na celu wprowadzenie równych i uczciwych zasad prowadzenia działalności gospodarczej w tym obszarze rynku, a także zwiększenie bezpieczeństwa” –
tłumaczy.Innymi słowy, zgodnie z planowanymi przepisami, Uber, a także jemu podobne firmy, będą musiały mieć licencję… na bycie Uberem. Szmit nie wyjaśnił ani czego będzie dotyczyła licencja, ani w jaki sposób będzie można ją zdobyć, ale trudno nie odnieść wrażenia, że Uber będzie musiał udowodnić organowi kontrolującemu, że nadaje się do prowadzenia działalności, którą de facto sam wymyślił.
Przepisy przewidują tez karanie tych, którzy będą „uberowali” (tzn. pośredniczyli w przewozach osób, jak chcą urzędnicy ministerstwa) bez licencji. „Po trzykrotnym stwierdzeniu wykonywania działalności pośrednictwa przy przewozie osób bez posiadania licencji, przepisy przewidują wszczęcie procedury, która ma na celu uniemożliwienie korzystania z programów i aplikacji, za pomocą których zlecane są przewozy. Natomiast jeżeli pośrednik będzie prowadził działalność w sposób zgodny z przepisami prawa, nie powinien się obawiać jakichkolwiek sankcji, w tym zablokowania przeznaczonych do pośrednictwa programów komputerowych i aplikacji” – czytamy w odpowiedzi Szmita.
Czy w dzisiejszym świecie licencja ma sens?Jakkolwiek stan, w którym polskie prawo nie pozwala urzędnikom na określenie, czy choćby nazwanie szybko rozwijającej się i zdobywającej popularność usługi, nie jest najszczęśliwszy, to pomysły rządu jak sobie z tym poradzić wydają się być mało innowacyjne. Sprowadzają się do obłożenia licencją usługi, której sens polega na tym, że w prostym licencyjnym zaszufladkowaniu się nie mieści.
Zwraca na to zresztą uwagę Zembaczyński we wstępie swojej interpelacji. „Prosta do obsługi aplikacja zastąpiła taksometry, a licencje - społecznościowa i przejrzysta ocena jakości usług. W dodatku, opłata za pojedynczy kurs nie jest obliczana w oparciu o wskazania taksometru jak w przypadku Taksówkarzy, lecz na podstawie faktycznej długości trasy oraz czasu przejazdu, które ustalane są za pomocą odbiorników GPS w urządzeniach mobilnych” – czytamy w interpelacji.
Licencja z zasady jest narzędziem, które ma świadczyć o tym, że usługa jest wykonywana na określonym, wysokim poziomie. Gwarantuje to państwo, które teoretycznie sprawdza to zanim ją wyda, a potem tę jakość kontroluje. Tylko, że w świecie szybkiego internetu i mediów społecznościowych okazało się, że do kontroli jakości nie jest to potrzebne, bo do samochodu kierowcy z marnymi ocenami nikt nie wsiądzie (podobnie jak niechętnie kupilibyśmy coś na Allegro od fatalnie ocenianego sprzedawcy). To daje przejrzysty i skuteczny mechanizm eliminowania słabych usługodawców. W tej sytuacji sensem licencjonowania „firm uberopodobnych” pozostaje kontrola tego, kto może taką działalność prowadzić, a kto nie.