Orzeczenie sądu nakazujące zwrot pieniędzy pasażerowi, który zamówił przewóz samochodem prywatnym, bo nie mógł doczekać się na przystanku na autobus, uznaję za skandaliczne. Sąd takim wyrokiem wypacza rozumienie transportu publicznego. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego w Polsce upadły niemal wszystkie „pekaesy”, to właśnie dlatego, że elity traktują transport zbiorowy jak klasyczną komercyjną usługę.
Zacznijmy od deklaracji. Tak, rozkłady jazdy powinny być dotrzymywane. Tak, osoba, która z powodu spóźnionego autobusu musiała wydać środki na inny transport, jest poszkodowana. Tak, odpowiedź na skargę poszkodowanego przygotowana przez przewoźnika, którego autobus nie dojechał na czas, była po prostu bezczelna. Tak, pasażer ma prawo domagać się swoich praw. Ale na tym kończy się moja zgoda z sądem.
Orzeczenie sądu w sprawie spóźnionego autobusu pachnie populizmem i podejściem do komunikacji z lat 90. XX w. – nie opłaca się, nie jeździ na czas, to zlikwidujmy i oddajmy wolnemu rynkowi. I tylko to nigdy nie zadziałało, nigdzie na świecie.
A teraz, po kolei. Kto jest odpowiedzialny?Skarga nie powinna być kierowana wobec przewoźnika. Już samo to jest powodem do oddalenia pozwu poszkodowanego. Firma wykonująca przewozy na danej trasie nie ustala sobie rozkładu jazdy wedle własnego widzimisię. Ów rozkład jazdy jednej linii autobusowej jest skorelowany z innymi rozkładami w mieście. Jest tak, bo to organizator transportu miejskiego ostatecznie odpowiada za planowanie tras i rozkładów.
W umowie podpisanej z organizatorem przewozów (ogólnie z miastem) są wymogi i warunki. Jest też z pewnością element dotyczący trzymania się rozkładów jazdy. Za niewytłumaczalne spóźnienie jest kara. Czasem jednak przewoźnik jest w stanie wytłumaczyć owo spóźnienie niezależnymi od siebie czynnikami. Wtedy kary nie ma. Przewoźnik nie umawiał się na dotrzymywanie rozkładu jazdy z pasażerem, ale z miastem zamawiającym kursy.
Skarga powinna być zatem skierowana wobec organizatora (Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie). Ale nawet wtedy orzeczenie byłoby oburzające.
Załóżmy bowiem, że pasażer poskarżył się do sądu na ZTM. Owszem, było się na co poskarżyć. Ale teraz zastanówmy się, jak bardzo sam ZTM odpowiada za spóźnienia.
Przewoźnikowi zepsuł się pojazd i nie było kursu? W porządku. Kłopot w tym, że ani przy nabyciu biletu jednorazowego, ani przy kupnie okresowego nie otrzymujemy bezpośredniej gwarancji kursu o danej godzinie. Odpowiedzialność za niedotrzymanie rozkładu jest oczywista, ale nieoczywiste jest karanie ZTM.
A może były korki? Jeszcze trudniej dowieść winy ZTM. Nie odpowiada on bowiem za kształtowanie ruchu na ulicach, za wyznaczanie buspasów itp. Współwinnym powinien być tu warszawski Zarząd Dróg Miejskich oraz Biuro Polityki Mobilności i Transportu. Rzecz w tym, że działania wszystkich powyższych instytucji są ostatecznie firmowane nazwiskiem prezydenta miasta, a czasem radnych miasta.
Koniec końców to prezydent Trzaskowski oraz miejscy radni powinni wypłacić odszkodowanie w wysokości 80 zł na rzecz poszkodowanego. To oni finalnie odpowiadają za liczbę autobusów, stan techniczny, częstość kursów, liczbę i długość buspasów, itd.
Choć nie. Jest jeszcze jeden odpowiedzialny: parlament i rząd. To oni zdecydowali, że rozkłady jazdy w Polsce nie mogą zawierać informacji o spodziewanej częstotliwości przejazdów (np. od 6. do 10. rano co kwadrans), ale muszą podawać konkretną godzinę. Rozkłady są więc układane wedle prawdopodobnych sytuacji. A te nie zawsze muszą się sprawdzić.
Mówiąc krótko: sędzia orzekający nie miał bladego pojęcia o transporcie w miastach.
Jednak transport miejski to nie taksówkaPoszkodowany kupując bilet miesięczny (a na podstawie takiego chciał pojechać) nie zapłacił pełnej wartości kursu. Pasażerowie kupujący bilety w Warszawie nie finansują kosztów funkcjonowania transportu zbiorowego nawet w 25 proc. Reszta kosztów finansowana jest z budżetu miasta – czy jeździsz transportem miejskim czy nie, dorzucasz się do komunikacji zbiorowej. Jeśli tylko płacisz w Warszawie podatki. Miesięczny bilet, gdyby miał w pełni pokryć koszty transportu, kosztowałby ok. 500 zł. Czy ktoś by go kupił? Być może, ale liczba chętnych nie byłaby zbyt wielka.
Jakie to ma znaczenie? Transport w miastach nie jest usługą komercyjną. Gminy mają obowiązek dbać o komunikację, ale nie jest to klasyczna usługa. To usługa komunalna. Jej celem nie jest przyniesienie dochodu gminie, ale poprawienie jakości życia w mieście.
Gdyby nie było komunikacji miejskiej, stalibyśmy w korkach, tracilibyśmy czas, wdychali jeszcze więcej spalin niż dziś (a już dziś wdychamy gigantyczne ilości), marnowali kolejne kilometry kwadratowe miasta na drogi i parkingi. Komunikacja miejska jest sposobem na wspólne, zbiorowe podnoszenie komfortu życia w mieście.
I o tym zapomniał sąd. Że miasto nie zarabia na komunikacji zbiorowej. Że najprostszym rozwiązaniem problemu spóźniających się autobusów jest zlikwidowanie linii autobusowej. Wtedy poszkodowany pasażer będzie mógł skarżyć się w sądzie, ale o prawa konstytucyjne. Transport zbiorowy to nie taksówka, ani nawet nie przewozy kolejowe. W tym ostatnim przypadku przysługuje nam odszkodowanie za spóźnienie. Dlaczego? Bo kolej organizuje przewozy na szlakach, gdzie znajdują się tylko jej pojazdy.
Jakość komunikacji jest oceniana w różnoraki sposób. Rzecz w tym, że osoby odpowiedzialne za jej organizację, nie działają w wolnej przestrzeni. Są ograniczone innymi czynnikami.
Co powiedziałby sąd, gdyby ulica pod jego domem została całkowicie zamknięta, tak by jeździć mogły po niej tylko autobusy. Na pewno by się nie spóźniały. Ale czy sędzia nie poczułby, że naruszono jego prawa dojazdu do posesji?
Życie w mieście to życie we wspólnocie. Zarządzają nią radni i prezydent, nasi reprezentanci. Ich zadaniem jest balansowanie potrzeb i korzyści. Czasem robią to lepiej, czasem gorzej. Niemożliwe jest jednak dogodzenie wszystkim wedle ich oczekiwań. Pewne dobra zawsze biorą górę nad innymi. W tym przypadku sąd zdecydował, że liczy się dobro pojedynczego Kowalskiego. Jak sędzia ma zamiar pogodzić oczekiwania wszystkich podróżujących po mieście? Wiem, że to niemożliwe.