Pandemia COVID-19 skłania wiele osób do rezygnacji z podróży komunikacją miejską i przesiadki na samochód. Efektem jest zwiększenie zainteresowania zwłaszcza tańszymi pojazdami używanymi – informuje portal Euractiv.com. Tymczasem badania nie potwierdzają, by ryzyko zarażenia się koronawirusem w środkach transportu zbiorowego było większe niż gdziekolwiek indziej.
W całej Europie daje się zauważyć zwiększona popularność zakupów samochodów używanych. Zjawisko to jest tłumaczone obawą przed korzystaniem z transportu zbiorowego, spowodowaną pandemią COVID-19. Równocześnie jednak wielu Europejczyków nie chce w niepewnych ekonomicznie czasach brać na siebie dużych wydatków, stąd tendencja kupowania raczej pojazdów starszych (często ponad 15-letnich) i tańszych. Tłumaczy to również śladowe zainteresowanie (z reguły znacznie droższymi) używanymi samochodami elektrycznymi. Innym czynnikiem mogą być obawy przed problemami z bateriami.
Wraz z popytem rosną ceny
Trend, o którym mowa, skłonił już firmy handlujące używanymi pojazdami do otwarcia od czasu wybuchu pandemii wielu nowych placówek. Rosną także ich ceny. Według danych Reuters w całej Europie starsze samochody są rejestrowane coraz częściej. Na przykład we Francji, w trzecim kwartale, wzrost wyniósł ponad 15%, a w Hiszpanii – 25%. Daje się zauważyć także wzrost liczby dotyczących ich wyszukiwań w Internecie, szczególnie od jesieni (o 80% we Francji, o 77% w Holandii – dane dotyczą samochodów starszych niż 20 lat).
Producenci samochodów na razie tracą na tym trendzie. Od stycznia do października sprzedaż nowych samochodów spadła w Europie o 27% rok do roku. Według prognoz na dłuższą metę jednak przełoży się on na zwiększone zainteresowanie ich ofertą.
Popyt na samochody używane bez wątpienia pogorszy natomiast rentowność transportu zbiorowego. Według danych z Hiszpanii liczba użytkowników komunikacji publicznej spadła w kwietniu o 92% rok do roku. We wrześniu, po zniesieniu
lockdownu, ubytek w stosunku do września 2019 r. był już mniejszy, ale wciąż duży – wynosił 44%. W Wielkiej Brytanii frekwencja w pociągach spadła do jednej trzeciej poziomu ubiegłorocznego, podczas gdy ruch samochodowy zmalał zaledwie o 10%. Rządy wielu państw UE były zmuszone udzielić przewoźnikom kolejowym różnych form pomocy publicznej.
Strach jest nieuzasadniony
Tymczasem – jak wielokrotnie pisaliśmy na naszych łamach – badania naukowe nie potwierdzają tego, by korzystanie z kolei lub środków komunikacji miejskiej zwiększało ryzyko zarażenia koronawirusem. Prawdopodobnie przyczynia się do tego częsta wymiana powietrza, a także stosunkowo krótki czas przebywania większości pasażerów wewnątrz pojazdów. Ryzyko jest jeszcze mniejsze, gdy pasażerowie przestrzegają reguł bezpieczeństwa, a pojazdy są regularnie dezynfekowane.
We Francji i Japonii, gdzie transport zbiorowy cieszy się ogromną popularnością, do czerwca nie wykryto ani jednego
związanego z nim ogniska COVID-19 (również potem było ich bardzo niewiele). Podobne wyniki przyniosło badanie przeprowadzone
w pierwszych czterech miesiącach pandemii w Niemczech, a także m. in.
w Hongkongu. Również w Polsce nie odnotowano, jak dotąd, przypadku zakażenia COVID-19 w pociągu, autobusie lub tramwaju. Widoczna w niektórych wypowiedziach polityków i naukowców
stygmatyzacja komunikacji zbiorowej nie ma więc podstaw empirycznych.
Strach przed korzystaniem z transportu zbiorowego na masową skalę może jednak stać się samospełniającą się przepowiednią. Spadek frekwencji może spowodować w wielu przypadkach wycofanie kursów na granicy rentowności. Pogorszenie oferty zachęci zaś kolejne osoby do poruszania się samochodami, co z kolei doprowadzi do dalszego pogorszenia jakości powietrza. Jego zanieczyszczenie wpływa na
łatwiejsze rozprzestrzenianie się i trudniejszy przebieg choroby COVID-19. To właśnie komunikacja miejska i kolej, a nie coraz nowsze (nawet elektryczne) modele samochodów, najskuteczniej rozwiązuje problem smogu, zmian klimatu i korków na miejskich ulicach.