Pod koniec lutego urzędnicy z San Francisco przegłosowali stałe zasady współpracy między miastem a uruchamiającymi Google–busy firmami technologicznymi z Doliny Krzemowej. Kilkaset wielkich, superkomfortowych pojazdów dla inżynierów i programistów dalej będzie jeździć po ulicach, choć protesty wobec nich nie ustają, a radni nie byli jednomyślni.
Od 360 do 390 google–busów, które codziennie wyjeżdżają na ulice San Francisco, dalej będzie mogło korzystać ze 125 miejskich przystanków, płacąc 7,31 dol. za postój. Ta stawka będzie obowiązywać w sumie 17 firm, które do pracy wożą blisko 10 tys. osób każdego dnia. Te największe pojazdy będą się musiały ograniczyć do poruszania się po największych ulicach. Rada dyrektorów San Francisco Municipal Transport Authority przyjęła takie zasady przed dwoma tygodniami.
Google–gentyfikacjaO co chodzi?
O google–busach pisaliśmy trzy lata temu, gdy pojawiły się na ulicach San Francisco i szybko stały się przedmiotem protestu, a nawet były obrzucane kamieniami. To komfortowe, piętrowe autokary, którymi Google, Apple, Facebook i inne firmy wożą swoich pracowników z domu (zwykle w centrum hipsterskiego i modnego San Francisco) do pracy (w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów Dolinie Krzemowej, czyli amerykańskim zagłębiu firm technologicznych) i z powrotem. Google–busy korzystają z miejskich przystanków, często blokując je dla pojazdów komunikacji miejskiej. Do tej pory opłaty do kasy miasta ze strony firm były niewielkie – dolar za postój.

Ale aktywne protesty przeciwko autobusom mają głębsze przyczyny. Centrum San Francisco podlega gentryfikacji, czyli dotychczasowych mieszkańców zastępują młodzi i bogaci, których stać na zapłacenie coraz wyższych czynszów. Wieloletni mieszkańcy muszą się wyprowadzać. Google–busy to symbol tych zmian („przychodzą mi na myśl statki kosmiczne. Z ich okien obcy, na wyższym etapie rozwoju, obserwują nas – tych, którymi mają rządzić” – pisała trzy lata temu jedna z aktywistek), pod wieloma względami niekorzystnych, ale też ich przyczyna. Im inżynierom łatwiej dojechać do pracy z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów miasta, tym chętniej będą wynajmować tu mieszkania. Firmy bronią się przed tymi zarzutami, że napędzają gospodarkę miasta (kawiarnie, punkty usługowe), a każdy autokar to mniej samochodów na ulicach.
Kontakt z dziećmi dzięki google–busomUrzędnicy uznali jednak, że lepiej nauczyć się żyć z google–busam, bo gdyby ich zakazać, konsekwencje byłyby gorsze niż korzyści. Operatorzy będą płacić więcej, dane z GPS–ów z autokarów trafią do SFMTA, kary dla kierowców naruszających przepisy wzrosną. Odrzucono pomysł by stworzyć dla google–busów kilka specjalnych dużych przystanków w mieście, z których zabierałyby pasażerów. Badania urzędników pokazały, że wtedy 24 do 45 proc. korzystających z autokarów, przesiadłoby się z powrotem do samochodów.
Podczas publicznego wysłuchania dojeżdżających do Doliny Krzemowej, które poprzedziło decyzję, pracownicy firm technologicznych (nie musieli wskazywać w której konkretne pracują) czasem wprost zaznaczali, że google–bus umożliwił im życie bez samochodu. – Dzięki temu nasze zakorkowane ulice są jednak mniej zakorkowane – mówił Michael Chen. – Jestem matką dwójki dzieci, codziennie korzystam z miejskiego autobusu, by odwieźć je do szkoły. Google–busy dają mi możliwość pracy tak daleko poza domem, a jednocześnie nie tracę kontaktu z dziećmi – tłumaczyła inna pasażerka Kelly Hayes.
„San Francisco Examiner”, który relacjonował te wydarzenia zwracał jednak uwagę również na głosy krytyczne. – Wiele ulic nie jest przystosowanych dla takich wielkich autokarów. One po prostu rozjeżdżają miasto – mówił Stuart Watts, mieszkaniec San Francisco od pięciu pokoleń.
Wielkie jest piękneRozwiązaniem byłoby skłonienie firm technologicznych do korzystania z mniejszych pojazdów. Tym bardziej, że google–busy jeżdżą przeważnie wypełnione tylko w 60 procentach. Taka propozycja nawet pojawiła się w rozmowach miedzy SFMTA a firmami, które musiałyby się same na to zgodzić, bo ewentualne zmiany przepisów dotyczące rozmiaru pojazdów w takich przewozach trzeba byłoby wprowadzać na szczeblu stanowym. Miasto usłyszało jednak „nie”. „Wielkie pojazdy lepiej odpowiadają naszym potrzebom” usłyszeli urzędnicy.