Każdą kolejną wiosną na warszawskie ulice wyjeżdża więcej rowerzystów. Niestety wielu z nich nie ma pojęcia jak się w ruchu miejskim zachowywać. Większość ma prawo jazdy, ale to w naszych warunkach niestety nic nie znaczy. Jakie są więc najpoważniejsze grzechy stołecznych rowerzystów? Z czym musimy walczyć, by na drogach rowerowych było bezpiecznie?
Zniszczone pobocza ulic, brak infrastruktury rowerowej, niska świadomość mieszkańców – to wszystko mamy już za sobą. Warszawa zaczęła w końcu traktować rower jak równoprawny środek transportu i zrozumiała jak wielką ma wartość. Doczekaliśmy się wielu kilometrów nowych dróg, systemu roweru publicznego, akcji promocyjnych jak „Rowerowy maj”, ale rosnąca popularność dwóch kołek ma też swoje minusy. Na rowery wsiadły zastępy osób, które zdają się uważać, że rowerzystów nie obowiązują żadne zasady. Nie chodzi tu tylko o kwestie wynikające z przepisów, ale przede wszystkim te związane ze zdrowym rozsądkiem i minimum kultury jazdy. Oto naszym zdaniem najważniejsze problemy.
Grzech I: Sam Bóg jedzie
Wydaje się, że wielu rowerzystów jest przekonanych o swojej wyjątkowości i wyższości. Taki ktoś kierowcami siedzącymi w stojących często w korkach śmierdzących samochodach gardzi od zawsze. W końcu to oni wywalczyli szerokie drogi i przez lata zmuszali go do przeciskania się między rurami wydechowymi. Teraz muszą więc swoje odcierpieć. Piesi jak wiadomo tylko przeszkadzają, chodzą wolno, nie przepuszczają na chodnikach i jeszcze potrafią się wydzierać. Rowerzysta ma więc w nosie ich wszystkich (co warte zauważenia – niestety podobnie jest z wieloma kierowcami i pieszymi).
To grzech najpoważniejszy i najgorszy. Brakuje nam zrozumienia dla drugiej strony, odrobiny empatii i kultury. Miejsca tak na dobrą sprawę starczy przecież dla wszystkich. Nie musimy się oszukiwać, że ujęcie w ramach przepisów wszystko załatwi. W ogromnym Tokio ok. 10% podróży odbywa się z wykorzystaniem roweru, a odrębnej infrastruktury nie ma. Rowerzystów spotkamy i na ulicach, i na chodnikach, a nikt na siebie nie wrzeszczy.
Grzech II: Wyprzedzanie
Wielu rowerzystów boi się jeździć po ulicach. Taki ktoś obawia się zderzenia z większym i szalenie dla niego groźnym samochodem. Na drodze dla rowerów uważa jednak, że nie ma potrzeby przejmować się innymi uczestnikami ruchu. Wyprzedza więc nie patrząc na to, czy ktoś jedzie z naprzeciwka. W efekcie mamy już rowerowe „czołówki” w Warszawie. Gorsze jest jednak to, że często wyprzedza z prawej jadąc po chodniku czy trawniku i nie sygnalizując w żaden sposób wykonania tego manewru. Ryzyko zderzenia wielkie, ale radość z bycia pierwszym na następnych światłach musi być tego warta.
Grzech III: Skrzyżowanie
Ach! Światła. Nawet nie chodzi o to, że dość często rowerzyści je ignorują, a na pasach przy braku drogi rowerowej nie zsiadają z pojazdu. To jeszcze nic – w odczuciu rowerzysty droga rowerowa przy skrzyżowaniu nie ma żadnego ograniczenia w przestrzeni: nie ma kierunku, nie ma końca. Rowerzyści ustawiają się więc szeroką tyralierą na całej szerokości drogi rowerowej, zajmując też pobliskie kawałki jezdni, pasy, a jak są, nawet wysepki. Piesi i kierowcy nie mają tu nic do powiedzenia. Tych pierwszych z resztą zawsze da się z którejś strony objechać. Gdy w końcu zapali się zielone światło tyraliery mogą ruszyć na siebie. Bez ładu i składu. Najsilniejszy rowerzysta sobie poradzi.
Grzech IV: Rowerzysta nie miga
Wraz z rozbudową dróg rowerowych pojawił się problem nierozwiązywalny dla wielu – skrzyżowania dwóch, a czasami nawet większej liczby dróg rowerowych. I co tutaj zrobić? Rozejrzeć się? Wystawić rękę i sygnalizować skręt? Może nawet zwolnić? Nie, to bez sensu i szkoda na to czasu. Lepiej jechać „na pałę” nie patrząc w żadnym kierunku.
Grzech V: Mnie nie zobaczysz
Po co komu oświetlenie? Wystarczą mikre odblaski, które oświetlają samochodowe reflektory. To nic, że na drogach rowerowych często brakuje dodatkowego światła. I tak nie warto we własne inwestować. Oczywiście noc czy wieczór w niczym nie przeszkadza. Nieoświetlonym rowerem nadal świetnie wyprzedza się na skrzyżowaniach, po przejściu dla pieszych i skręca bez sygnalizacji.
Jedynym pocieszeniem jest to, że w Veturilo zamontowano oświetlenie. Często jest ono także standardowym wyposażeniem coraz popularniejszych rowerów miejskich.
Grzech VI: Rodziny i przyjaciele
W Warszawie mamy wiele niezbyt szerokich, ale za to dwukierunkowych dróg rowerowych. W takich miejscach nie jeździ się obok siebie, a rower za rowerem. Zrozumiała jest chęć prowadzenia rozmowy czy przyglądania się ukochanej osobie, ale na to często nie ma miejsca. Jeśli tak robicie w czasie porannego lub popołudniowego szczytu, to możecie być pewni, że wcześniej czy później inni rowerzyści zaczną was nienawidzić.
Podobnym problemem są poruszające się na rowerach rodziny. Nawet jeśli wydaje się wam, że jadąc obok dziecka zapewniacie mu bezpieczeństwo, to nie jest to prawda. I tak nie zdąży zareagować na wasz manewr. W skrajnej sytuacji z jazdy obok będzie więcej szkody i płaczu niż pożytku. Zawsze jeździmy za dzieckiem! Wtedy mamy pełny ogląd sytuacji i możemy reagować. Jazda przed pociechą to też proszenie się o problemy, bo rodzic go po prostu nie widzi.
Grzech VII: Telefon
Ten problem występuje nieco rzadziej niż opisane wcześniej. Coraz częściej możemy spotkać rowerzystów piszących smsy czy sprawdzających coś na komórce. Jest to tak samo niebezpieczne jak w przypadku kierowców, a im grozi za to mandat.