Dyskutując o obecności bezdomnych w autobusach skupiamy się nie na rzeczywistym problemie, a jedynie na jednym z jego aspektów. Toczące się pomiędzy osobami o różnych światopoglądach spory o kształt komunikacji są czasem nierozwiązywalne i jedyne, co pozwala żyć obu stronom bez uczucia dyskomfortu, to wybór różnych środków transportu.
Zdarzyło mi się musieć przewieźć coś bardzo śmierdzącego taksówką. Ów przedmiot nie był co prawda bezdomnym, ale wydzielał porównywalnie trudny do wytrzymania odór, który dodatkowo potęgował czterdziestostopniowy skwar lipcowego Erywania. Oczywiście liczyłem się z tym, że kolejni kierowcy będą mi odmawiać, ale byłem przekonany, że ostatecznie transport się powiedzie – tak bowiem działa wolny rynek, że jest w stanie zaspokoić w zasadzie każdą potrzebę, jeśli tylko ktoś jest w stanie zapłacić za to adekwatną kwotę.
Rzecz jasna, musiałem spytać trzech czy czterech kierowców, ale ten w starej ładzie żiguli, która wyglądała, jakby wieziono nią już wszystkie bezeceństwa tego świata, wziął mnie wraz z moim wonnym artefaktem i nawet nie zawyżył ceny – zwyczajowe kilkaset dramów wystarczyło na przejazd przez całe śródmieście armeńskiej stolicy.
Dwa równie uprawnione poglądyPrzetaczający się każdej zimy przez media, a w tym roku także przez nasz portal, spór o obecność niezachowujących higieny osobistej bezdomnych w komunikacji miejskiej jest w Polsce nierozwiązywalny, bo w obecnym systemie nie da się zastosować tego samego prostego i oczywistego mechanizmu. Wszyscy skupieni wokół dwóch obozów komentatorzy mają bowiem po trosze rację. Jedni wskazują na utrudnianie życia innym poprzez smród, co ma być podstawą do usuwania uciążliwych współpodróżnych z pojazdów, drudzy – na to, że dokumentem uprawniającym do jazdy jest bilet, a nie czyste ciało, i jedyną sytuacją, w której można kogoś wyrzucić z autobusu czy tramwaju, jest jego brak i to on, a nie zapach, powinien stać się wyznacznikiem możliwości przejazdu.
Protest – zmiana – protest – zmiana...Transport publiczny – wykonywany pojazdami należącymi do organów państwowych czy samorządowych albo przynajmniej finansowany z publicznej kasy – ma z założenia odpowiadać na potrzeby społeczeństwa, a więc po trosze obu tych grup o absolutnie przeciwstawnych poglądach, z których oba są równoprawne i żaden nie wydaje się zwycięski. Wszelkie rozstrzygnięcia mogą odnosić więc jedynie tymczasowy skutek: w danym mieście jednej zimy położony zostanie nacisk na humanitaryzm, który oprotestują zwolennicy czystości, więc służby usuną z autobusów kilku nieszczęśników, co spotka się ze sprzeciwem oponentów, więc kolejnych kilku przejedzie bez szwanku ani prośby o pokazanie biletów, co następnie... – i tak wkoło.
Dwa poglądy – dwie grupy klientówTymczasem łatwo zauważyć, że oba obozy to dość pokaźne grupy potencjalnych klientów przedsiębiorstw o różnym profilu biznesowym, podobnie jak w różny sposób zarabiali pieniądze erywańscy kierowcy. Jedne firmy, które eksploatowałyby przypuszczalnie lepiej utrzymany tabor, szczyciłyby się czystością w każdym obszarze i mogłyby pozwolić sobie na pobieranie wyższych opłat w zamian za wyższy komfort i „elitarność” usługi, inne postrzegane byłyby jako te, z których korzystać może każdy, nawet ten w najtrudniejszej życiowo sytuacji, czy ten, kto za drobne pieniądze chce się na jakiś czas schronić od mrozu. Nie byłyby tak nobliwe, ale ci o altruistycznych przekonaniach doceniliby postawę i zgodziliby się zapewne na nieczęsty w końcu dyskomfort w zamian za nieco niższą cenę i świadomość poglądów właścicieli.
Z pierwszych mógłby zapewne skorzystać Michał Grobelny, z tych drugich – ja. Można też wyobrazić sobie istnienie przewoźników, którzy doliczaliby pewne dopłaty, które rekompensowałyby im konieczność czyszczenia czy wietrzenia pojazdów – możliwych modeli jest mnóstwo.
Jak zwykle więc problemem towarzyszącym transportowi zbiorowemu okazuje się nie (skądinąd marginalna) grupa śmierdzących pasażerów, a chimeryczna formuła własności publicznej czy publicznego finansowania, do których branża transportowa zdążyła się już przyzwyczaić na tyle, że traktuje je jak oczywistość i jedyny możliwy stan. To prawda, jego zmiana wymagałaby olbrzymich przewartościowań na poziomie całego systemu państwowego, a nie tylko prawa dotyczącego transportu sensu stricto, ale tylko one sprawiłyby, że każdy pasażer otrzymałby satysfakcjonującą go usługę bez wiecznych sporów z innymi – czystymi i nie – podróżnymi.
"Zapach nie jest powodem eksmisji z autobusu" - komentarz Jakuba Dybalskiego