Stocznia Gdańska – kolebka Solidarności, tętniąca życiem, ważna instytucja, zniknęła. Na należących do niej terenach współczesność stara się odnaleźć coś dla siebie. O przyszłości Stoczni, modzie na obrazy dźwigów i sensie ich malowania opowiada malarka Agnieszka Nagórska – „Pani od dźwigów”.
Olga Plesińska: „(…) Kiedy zobaczyłem Pani obrazy inspirowane terenami Stoczni Gdańskiej (…) zostałem zauroczony, odżyły moje osobiste wspomnienia związane z tym magicznym miejscem oraz samym Gdańskiem. Miałem przyjemność przez kilka lat pracować i uczyć się w stoczni, do sierpnia 80r. Obraz, jaki pozostał mi we wspomnieniach, tamtej stoczni, odnalazłem w Pani dokonaniach artystycznych, dziękuję bardzo! Zapewne za kilkanaście lat po terenach tego wspaniałego miejsca niewiele zostanie. Jednak mam nadzieję że dzięki Pani wrażliwości artysty, coś pozostanie, czego już czas nie zniszczy (…). Jeszcze raz dziękuję.” – napisał miłośnik Pani obrazów. Stocznia budzi wspomnienia. Także Pani wspomnienia?
Agnieszka Nagórska: Tak. Moi dziadkowie pracowali w stoczni, ojciec w biurze projektowym Działu Głównego Mechanika. To chyba po nim odziedziczyłam cierpliwość i zdolności manualne - w już dzieciństwie wtajemniczył mnie w grubości ołówków, wiedziałam co to rapidograf i jak go używać. Najpiękniejsze wspomnienia właśnie to te nadesłane przez byłych pracowników Stoczni. Są to bardzo osobiste, ciepłe historie, a także podziękowania, dowód na to, że to, co robię ma sens. Przytoczony fragment wiadomości najtrafniej opisuje to, co robię i dlaczego.
Żurawie robią furorę. Stała się Pani osobą znaną, „Panią od Dźwigów”. Spodziewała się Pani?
Absolutnie nie! Od ponad pięciu lat uwieczniam żurawie na płótnie, od roku na desce. Przez cały ten czas cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Bardzo cieszy mnie fakt, że ludzie dostrzegli, docenili i tu odważnie dodam – pokochali, jak ja, tą industrialną część Gdańska. Niezliczone ilości namalowanych dźwigów trafiły w ręce klientów indywidualnych, firm w Polsce i za granicą. Stały się elementem wykończenia wnętrz, a także idealnym prezentem na każdą okazję – ślub, urodziny, czy do pokoju dziecięcego. Przed przystąpieniem do indywidualnego zamówienia przeprowadzam mały wywiad. Pytam, dla kogo ten obraz, gdzie będzie wisiał? Muszę przyznać, że fantazja klientów – odnośnie układów dźwigów, czy kolorów, nie zna granic: „Dźwigi do siebie, albo nie, od siebie! Koniecznie duże, może panorama, już sam nie wiem… Kolor? Czerwone, albo żółte. Na tych szarych ścianach, to nawet turkusowe będą pasować. Tak, turkusowe… Nie, turkusowy jest już niemodny, to może zielone, są przecież zielone…”. Dla mnie to dość ciekawe zjawisko, że ludzie tak się tym emocjonują, robią burze mózgów. A to przecież tylko (albo aż) obraz. Mam cichą nadzieję, że ta stoczniowa przygoda szybko nie minie.
Co, Pani zdaniem, Pani obrazy wnoszą do obecnej sytuacji Stoczni? Do jej historii, sposobu, w jaki jest postrzegana?
W dzisiejszych czasach mamy do wyboru różne media, dzięki którym możemy zarejestrować miejsce, czy dane wydarzenie. Film, zdjęcia, w moim przypadku są to obrazy. To właśnie na nich udało mi się utrwalić wpisany w krajobraz Stoczni czerwony statek „Syn Antares”, nieistniejący już budynek Modelarni oraz budynek z napisem Slayer. Myślę, że teraz, po zmianach, jakie przeszła Stocznia (wybudowany ECS, Nowa Wałowa), obrazy są piękną pamiątką tego, co minęło, czymś nietuzinkowym.
Czy Stocznia ma szanse? Czy raczej – na co Stocznia ma szanse? Na pełnienie swojej funkcji, czy na przeobrażenie się w przestrzeń kulturalną o oryginalnej, już zabytkowej infrastrukturze? Czy jest skazana na bycie (jedynie ?) symbolem?
Jeszcze kilka lat temu, kiedy Stocznia działała prężniej, a dźwigi były dosłownie na wyciągnięcie ręki, nie myślałam o jej szansach. Stocznia po prostu była. Wiedziałam jedno – to tętniący życiem potencjał. Jak się z czasem okazało, przez chwilę niewykorzystany. Serce mi pękało, gdy były wyburzane kolejne budynki, zrównany z ziemią został mur z wykonanym przez Iwonę Zając szablonem ilustrującym wspomnienia stoczniowców. Jednocześnie cieszyłam się, gdy gdańszczanie tak licznie podpisywali petycję, by wpisać tereny postoczniowe w rejestr zabytków. Udało się! Dzięki temu symbol przetrwa, tereny są powoli adaptowane pod wydarzenia kulturalne. Warto wspomnieć o Hali B90, ulicy Elektryków, galerii trójmiejskiego artysty Jacka Staniszewskiego, która znajduje się na ścianie hali. Jest jeszcze jedno niezwykle warte uwagi wydarzenie: wnętrze Hali CJE B64 można oglądać przez białą dziurę w ścianie. To taki trochę Big Brother. Dzieje się coraz więcej, ludzie już nie boją się wchodzić na teren stoczni. Niektórych dziwi, że można aż tak blisko podejść, zobaczyć jak budowane są statki – bo one nadal powstają. Przyglądam się sytuacji Stoczni z ogromnym zainteresowaniem. Mam nadzieję, że będzie na zawsze już wpisana w krajobraz Gdańska.
Podanie adresu e-mail oraz wciśnięcie ‘OK’ jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na:
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa na podany adres e-mail newsletterów zawierających informacje branżowe, marketingowe oraz handlowe.
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa (dalej: TOR), na podany adres e-mail informacji handlowych pochodzących od innych niż TOR podmiotów.
Podanie adresu email oraz wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Podającemu przysługuje prawo do wglądu w swoje dane osobowe przetwarzane przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Sielecka 35, 00-738 Warszawa oraz ich poprawiania.