Dwa dni trwał zachwyt Chin, a z nimi całego świata nad prototypem innowacyjnego autobusu, pod którym mogą przejeżdżać samochody, nazywanego TEB. W czwartek państwowa gazeta „Global Times” zarzuciła głównemu inżynierowi projektu, że jego edukacja zakończyła się na podstawówce, a firma stojąca za TEB-em defrauduje pieniądze. W poniedziałek reporter agencji informacyjnej Xinhua News pojechał na miejsce, w którym ma stać fabryka TEB, zastał dziurę w ziemi.
„Uwaga, jeśli zobaczycie tę informację na jakimś poważnym serwisie prasowym lub telewizyjnym, to w nią nie wierzcie” – krzyczał nagłówek na pierwszej stronie czwartkowego „Global Times”. Chodziło o informacje o TEBie, czyli futurystycznym, wielkim autobusie (lub jak kto woli przedziwnym tramwaju), który poruszając się po szynach zbudowanych na obrzeżu drogi, pozwalał samochodom przejeżdżać pod nim.
We wtorek z wielką pompą
pojazd zaprezentowano w położonym na północy Chin mieście Qinhuangdao. Przejechał po testowym, 300-metrowym torze, przewiózł pasażerów. Zdjęcia i filmy z prezentacji, za pośrednictwem chińskiej państwowej agencji informacyjnej obiegły świat. Szok był tym większy, że choć sam pomysł pojawił się kilka lat temu, to potem zniknął, by w maju wrócić jako model i efektowne wizualizacje na targach High-Tech Expo w Pekinie. Ale od modelu do pełnowymiarowego (wysoki na prawie 5 m, szeroki na prawie 8 m, długi na ponad 20 m) pojazdu droga daleka. Tymczasem nagle okazało się, że jest i jeździ.
Autobus z szarej strefyCzwartkowy artykuł sugerował jednak, że po pierwsze główny inżynier i pomysłodawca TEBa nie ma stosownego wykształcenia, że sam projekt jest daleki od zaawansowania, o którym wspominali twórcy w przekazach prasowych, ale też, że został nielegalnie sfinansowany.
Jak tłumaczy International Business Times, powołując się na chińską gazetę, projekt finansuje firma Hua Yingkailai, która pozyskuje pieniądze za pośrednictwem pewnej formy crowdfundingu, obiecując inwestorom zyski na kilkunastoprocentowym poziomie, finansując je ze środków pozyskiwanych od kolejnych inwestorów. W Chinach to nie tyle nielegalne, co raczej element „szarej strefy” od pewnego czasu (odkąd na początku roku kilka podobnych wehikułów finansowych efektownie splajtowało) zwalczany przez rząd.
Główny inżynier Song Youzhou już w czwartek odrzucił te oskarżenia. – Nie zrobiliśmy kompletnie nic złego. Testy pokazały, że autobus jest do zbudowania i może odnieść sukces – powiedział c
hińskiemu, anglojęzycznemu serwisowi „Sixth Tone”. Dodał, że przedsiębiorca musi mieć nie tylko wiarę w siebie, ale też twardą skórę.
Dziura w ziemiNajciekawsze jest jednak, jak o całej sprawie informowały największe państwowe media w Chinach.
Jeszcze we wtorek, 2 sierpnia, agencja Xinhua informowała o sukcesie testów i o tym, że autobusem zainteresowani są kontrahenci w Brazylii, Indiach, Francji i Indonezji („To nie jest symulacja! „Latający autobus” naprawdę jest na drodze!”). Informację szybko przedrukował „Renmin Ribao” („Dziennik Ludowy”), największa chińska gazeta. Dzień później reporterzy Xinhua informowali, że nie są w stanie potwierdzić, że testy odbyły się za wiedzą lokalnych władz. Twórcy TEBa informowali tak w informacjach prasowych, ale miejscy urzędnicy potem przyznali, że nic o niej nie wiedzieli. Inżynierowie z kolei zaczęli nazywać wtorkową prezentację „wewnętrznym testem”. Ten prawdziwy ma się odbyć w przyszłym roku, choć jak się dowiedzieli dziennikarze, Hua Yingkailai nie udało się dojść do porozumienia w sprawie testów na drodze ani z władzami Qinhuangdao, ani wcześniej z urzędnikami w Pekinie i w Kantonie.
W poniedziałek 8 sierpnia reporterzy Xinhua odwiedzili miejsce prezentacji TEBa i miejsce, gdzie jak sugerowano znajduje się fabryka, w której ma powstać autobus przyszłości. Na miejscu prezentacji stoi blaszany hangar, a w środku, jak się wydaje, prototyp, po ziemi walają się przecięte, wciąż nieposprzątane wstęgi. Tam gdzie miała być fabryka, jest dziura w ziemi.
Za wysoki i za niski jednocześnie?Zarówno Song Youzhou jak i przedstawiciele Hua Yingkailai twierdzą, że z projektem jest wszystko w porządku i zeszłotygodniowy test miał zachęcić inwestorów do przyłączenia się do projektu i rozpropagowania go. Cel reklamowy na pewno został osiągnięty, bo o TEBie zaczęto mówić na całym świecie. Zachwytów było co nie miara. Z drugiej strony zwracano też uwagę na wątpliwości z nim związane. Poza wątpliwościami dotyczącymi braku zalet w porównaniu np. do tramwaju, czy kosztów (
komentarz Transportu–Publicznego.pl możecie przeczytać tutaj), wielu komentatorów (m.in. w „Wired” czy „Beiging Daily”) zwracało uwagę na ekonomiczne uzasadnienie napędzania prądem giganta, który poza własną wagą miałby docelowo przewozić ponad tysiąc pasażerów naraz.
Miejscy urzędnicy w Qinhuangdao, przepytywani przez tamtejsze media zwracali też uwagę, że pojazd jest po pierwsze za wysoki w stosunku do krajowych limitów drogowych, a z drugiej strony jego podłoga umieszczona dwa metry nad poziomem jezdni nie tylko uniemożliwia przejazd ciężarówek, ale też pozostawia mniej miejsca niż dopuszczają chińskie standardy dla samochodów osobowych.