W połowie listopada w Tel Awiwie uruchomiono po raz pierwszy autobusy kursujące w sobotę. To rewolucja, bo w kraju, w którym szereg publicznych aktywności jest regulowanych przez zwyczaje religijne, większość publicznych usług nie funkcjonuje w szabas, czyli dzień święty. Konserwatywna część społeczeństwa protestuje, mieszkańcy zsekularyzowanego Tel Awiwu chcą więcej.
Szabatowy transport telawiwski działa w okrojonej formie. Niewielkie busy, łączą centrum miasta z przedmieściami na sześciu liniach i w listopadzie zaczęły kursować co pół godziny. Według relacji "Guardiana", który opisał niedawno ich funkcjonowanie, na przystankach są takie tłumy, że czasem trzeba przepuścić dwa lub trzy autobusy, by wsiąść do kolejnego. "Times of Israel" po pierwszym tygodniu informował, że w ten jeden dzień z transportu publicznego skorzystało 10 tys. pasażerów i władze miasta zapowiedziały rozszerzenie usługi.
Autobus w sobotę to w Izraelu nowość. W efekcie porozumienia pierwszego premiera kraju Davida Ben Guriona z ultrakonserwatywnymi wspólnotami jeszcze w czasie powstawania państwa, wszelkie publiczne usługi w szabat, czyli okres od piątkowego, do sobotniego wieczora, są ograniczone do minimum. Oznacza to, że w rejonach gdzie Izrealczycy stanowią większość, autobusów w tym czasie właściwie nie ma.
Tyle, że w rozwijającym się biznesowo i dużo bardziej świeckim niż stołeczna Jerozolima, 400-tysięcznym Tel Awiwie transport publiczny, który działa zaledwie sześć dni w tygodniu to problem. Według sondaży ok. 60 proc. Izraelczyków popiera transport publiczny w szabat. Zwolennicy tego rozwiązania wskazują m.in. na powody społeczne. Biedniejsi mieszkańcy są odcięci od mobilności, podczas gdy bogatsi po prostu wsiądą w swój samochód. Do transportu publicznego przez cały tydzień wzywa jeden z największych dzienników Izraela, lewicowy "Haaretz".
Dlatego władze miasta postanowiły zerwać z liczącą dekady praktyką. Zresztą bardzo powoli. Trasy szabatowych autobusów są tak pomyślane, by omijała bardziej "konserwatywne" osiedla. - Jeden z przystanków niedaleko synagogi po prostu przesunęliśmy w inne miejsce. Nie chcemy, żeby to był powód do konfliktów. Żyj i daj żyć innym. Niech każdy przeżywa szabat po swojemu - mówił Guardianowi Meital Lehavi, wiceburmistrz Tel Awiwu odpowiedzialny za transport.
Warto jednak pamiętać, że miejskim urzędnikom sprzyja czas. W izraelskim, prawicowym rządzie, akurat stanowisko ministra transportu zajmuje ultrakonserwatywny Becalel Smotricz. Tyle, że od wielu miesięcy rząd zmaga się z kryzysem, po dwukrotnie już zorganizowanych nierozstrzygających wyborach parlamentarnych i prokuratorskich oskarżeniach wobec premiera Benjamina Netanjahu. Mimo więc protestów konserwatywnych organizacji żydowskich i stwierdzeniu ministra, że inicjatywa telawiwska jest "bolesna" i "może poważnie uderzyć w ideę szabatu", rząd ma większe problemy na głowie.
Żeby nie narazić się na zarzuty, że autobusy uruchamia się, by zarobił budżet miasta - a tego bali się urzędnicy ze strony przeciwników autobusów w soboty - szabatowe autobusy są darmowe.
Władze miasta od startu usługi wprowadzają lub zapowiadają niedługo wprowadzenie kolejnych zmian. Część busów ma zostać zastąpiona przez pełnowymiarowe autobusy, w rozkładach jazdy pierwszy autobus ma ruszać na trasę już o 17. w piątek, czyli o godzinę wcześniej. Mają też jeździć dwa razy częściej, zresztą już pod koniec roku większość busów kursowała raczej co 20 minut, niż co pół godziny.
Za Tel Awiwem chcą pójść inne miasta. Jeszcze zanim szabasowe autobusy ruszyły w drugim co do wielkości mieście Izraela, kursowały w niewielkiej Tyberiadzie na północy kraju. Swój transport publiczny w sobotę zapowiedziały już satelickie wobec Tel Awiwu Ramat Gan i Ganne Tikwa.