Dzisiaj każdy szanujący się miłośnik zimowego, białego szaleństwa – głównie narciarze czy snowboardziści – wyjeżdża w Alpy. Najczęściej tłumacząc się, że tatrzańskie czy sudeckie stacje narciarskie nie są w stanie zaspokoić ich wymagań. A co by powiedzieli o stacji narciarskiej na warszawskich Bielanach?
Chyba już nawet najstarsi warszawiacy nie pamiętają, jak w każdą zimową, śnieżną niedzielę, niemal do końca lat 50. XX wieku, najczęściej na trasie linii „15” sunęły w kierunku warszawskich Bielan tramwaje, a w nich narciarze w kolorowych czapeczkach.
Niezbyt odległe, bo sięgające końca lat 20. XX wieku, początki „Bielany-Ski” nie były łatwe i natrafiały na wiele czasami zabawnych, acz dokuczliwych przeszkód.
Mimo, że narciarstwo było znane w Polsce od niemal od XVII wieku, to jako sport zadebiutowało w Polsce dopiero pod koniec XIX stulecia. Pierwsze zawody odbyły się w 1908 roku. Dopiero rok 1919 to prawdziwy boom i rozkwit. Powstaje Polski Związek Narciarski (PZN), który wszelkimi dostępnymi środkami popularyzuje narciarstwo biegowe, zjazdowe, skoki. W ramach działań poszukuje także najlepszych miejsc do uprawiania białego szaleństwa przez, jak nazywała narciarzy prasa – ptaki śniegu. Głównie w rejonach górskich, ale że wśród pierwszych prezesów PZN byli oficerowie wojska, mieszkający i urzędujący w Zarządzie PZN w Warszawie, aktywnie uprawiający narciarstwo biegowe, to dzięki temu odkryto ponownie Bielany. Nie tylko jako ośrodek majówek, letnich imprez plenerowych, ale i świetnie nadający się pod uprawianie wszelkiego rodzaju sportów zimowych.
Gorącym zwolennikiem i orędownikiem powstania „Bielany-Ski” był płk. Aleksander Bobkowski. Dzięki rozległym koneksjom, kontaktom, a także zajmowaniu prestiżowego stanowiska w wojsku i w Min. Komunikacji, dość szybko do realizacji swoich koncepcji pozyskał warszawską prasę. Nieco trudniej było przekonać dyrekcję warszawskich tramwajów, która wręcz „walczyła” na różne sposoby z narciarzami. W pojedynkach prasy z Tramwajami nie pomagały żadne argumenty, nawet ten, że sam prezydent RP Mościcki jeździ na nartach i zapewne chętnie poszusowałby po Bielanach. Opór stołecznego przewoźnika był tak duży, że w styczniu 1929 roku w wagonach tramwajowych linii „15” zmierzających wówczas jeszcze tylko do Marymontu (pętla była w rejonie dzisiejszej ulicy Twardowskiego) rozplakatowano zakaz przewożenia nart, saneczek pod groźbą dotkliwej kary pieniężnej.
Bobkowski i miłośnicy narciarstwa, saneczkarstwa, mimo, że przegrali jedną z bitew batalii, nie dali za wygraną i przystąpili do frontalnego ataku prasowego. Jak tylko spadł w Warszawie pierwszy śnieg, natychmiast niemal we wszystkich gazetach pojawiały się artykuły zachwalające biały sport. Większość kończyła się stwierdzeniami: „Boże, jak nieszczęśliwi są ci, którzy nie znają rozkoszy nart…”. Przy okazji niby przypadkiem, żurnaliści dokładali „łatkę” stołecznym tramwajom, że uparte, antyspołeczne, itd.
Nieustanne ataki prasowe, poparte różnego rodzaju pismami czynników rządowych pod koniec 1931 roku „zaowocowały” wreszcie oficjalnym zezwoleniem dyrekcji na przewóz nart i saneczek w sezonie zimowym 1931/32, ale tylko w niedziele i dni świąteczne od godziny 8.30. Sprzęt oczyszczony ze śniegu można było przewozić tylko na przedniej platformie wozu doczepnego. Maksymalna liczba „ptaków śniegu” na platformie nie mogła przekraczać czterech osób i oczywiście za stosowaną opłatą 25 groszy razem ze sprzętem, ale tylko nartami. Za saneczki trzeba było dopłacić, jak za bagaż Przepis miał zastosowanie tylko na linii „15”.
Już w momencie jego publikowania był nierealny i prosił się wręcz o jego notoryczne łamanie przez warszawiaków, którzy tłumnie wylegali na bielańskich stokach i trasach biegowych. Skrupulatni i kochający statystykę warszawscy dziennikarze doliczyli się tylko w jedną z zimowych niedziel 1932 roku ponad 400 narciarzy zjazdowych i ok. 300 biegaczy. Saneczkarzy nie liczono. Niemal wszyscy korzystali z tramwajów i za nic mieli przepisy o maksymalnej ilości ptaków śniegu na pomoście.
Dyrekcja tramwajów widząc wzrastającą popularność i nieuniknione jej konsekwencje w zwiększonych przewozach, a przy okazji wpływach do kasy, z początkiem zimy 1933/34 wprowadziła kolejne ułatwienia. Tym razem we wszystkie dni śnieżne dozwolony był przewóz nart i saneczek we wszystkie dni tygodnia, ale od godziny 8.30 i tylko po 4 osoby na pomoście. W niedziele i święta nie było żadnych ograniczeń czasowych czy ilości osób na pomostach.
Dyrekcja tramwajów jednak nie byłaby sobą, gdyby zawsze obok pewnych ułatwień nie dołączyła i pewnych ograniczeń. Tym razem określiła wielkość sprzętu. Saneczki nie mogły być większe jak 35 x 37 x 120 cm. Narty nie mogły być dłuższe, jak 1,40 m. O ile biegowe mieściły się w przepisach, to zjazdowe już nie bardzo, ale warszawiakom taka „błahostka” na ogół nie przeszkadzała, podobnie jak wiele innych tramwajowych nakazów, zakazów. Na ogół, o ile narciarz jechał „15”-tką, ale innym numerem?
Znakomity gawędziarz, kronikarz warszawskich obyczajów Stanisław Wiechecki „Wiech” w jednym ze swoich felietonów, doniesień sądowych w 1934 roku pisał: „Narciarz w zatłoczonym tramwaju mniej mile jest widziany. To też pasażerowie pewnego wozu linii „9” bez entuzjazmu przyjęli do swego grona młodego sportowca z nartami, bambusowymi kijkami owiniętego w linę zakończoną hakiem, obutego w ciężkie kapcie.
Pozostawił swój sprzęt pewnemu jegomościowi na przednim pomoście, a sam pocwałował do tylnego, aby prawidłowo wsiąść i zakupić bilety. Gdy tylko zakupił jął się przepychać do przedniego pomostu. Urok sportu jest tak wielki, że pasażerowie znosili te szykany bez głośniejszego szemrania, ale do czasu. Znalazł się pewien starszy pan i szarpnięty hakiem za marynarkę krzyknął: - Te wariat, gdzie się pan pchasz z tom kotwicom. W ogóle, kto pan jesteś? Kominiarz, tragarz, cieśla czy insza cholera? - Proszę obliczać się ze słowami! Narciarz idziesz pan widzieć przed sobą. Za mistrza jestem, co ćwiczy zjeżdżanie z bielańskiego leśnego pagórka, tudzież skok i wyskok. - W taki sposób nie rozumiem, gdzie pan z tem całem majdanem „9”-tką jedziesz? Na Krakowskim Przedmieściu śniegu nie ma, więc po czem pan będziesz na tych deskach ganiać? - A kto pan powiedział, że ja będę jeździć? Do fotografii się udaję. - Ach ty pudlu, linkom strażackom okręcony. To ty do fotografii jedziesz i cały tramwaj męczysz? Palta hakom ludziom rozdzierasz! Jazda na piechotę! I tymi słowami wyrzucił sportowca na ulicę."
Po zajściu wynikła sprawa sądowa w wyniku której antagonista sportów zimowych musiał zapłacić narciarzowi grzywnę w wysokości 30 zł. Nie była to odosobniona historia. Również niemal z początkiem zimy 1933/34 po licznych „naciskach” dyrekcja Tramwajów przedłużyła linię „15” do Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego na Bielanach (dzisiaj AWF). Wydawać by się mogło, że PZN wygrał nie tylko kolejną bitwę, ale całą batalię w sprawie krzewienia miejskiego narciarstwa. Jeśli chodzi o „Bielany-Ski”, to tak, ale plany Związku zakładały nie tylko organizację stacji, ale całego kompleksu sportów narciarskich m. in. poprzez budowę nie tylko sztucznego lodowiska, ale i skoczni narciarskiej z prawdziwego zdarzenia. Część z tych planów została zrealizowana po II wojnie światowej, ale już w innych miejscach warszawskiej skarpy. M. in przy Czerniakowskiej w 1959 oddano do użytku skocznię narciarską, a na Łazienkowskiej powstało sztuczne lodowisko.
Tamta, zapoczątkowana pod koniec lat 20. XX wieku batalia PZN przyczyniła się do sporej popularyzacji narciarstwa wśród warszawiaków. Do tego stopnia, że nawet okres okupacji nie zatrzymał młodych narciarzy od szusowania po bielańskich stokach czy Agrykoli.
Po II wojnie światowej moda na miejskie narciarstwo przeżywała kolejny rozkwit niemal do końca lat 50-tych. Miłośnicy białego szaleństwa mogli korzystać nie tylko z Bielan, Agrykoli, ale i Powsina. Zorganizowano szlaki dla biegaczy, zadbano również o dojazd do nich miejską komunikacją tramwajową i autobusową.
Jednak największą popularnością cieszyły się Bielany i dojazd na nie piętnastką. Dzisiaj nie ma już tramwajów z platformami, a i „15” nie dojeżdżają na Bielany do AWF, tylko, jak kiedyś, na Marymont-Potok. A i zimy nie takie śnieżne jak kiedyś, choć chodząc po Lasku Bielańskim można natknąć się na nieliczne pamiątki po tamtym „Bielany-Ski”.
Podanie adresu e-mail oraz wciśnięcie ‘OK’ jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na:
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa na podany adres e-mail newsletterów zawierających informacje branżowe, marketingowe oraz handlowe.
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa (dalej: TOR), na podany adres e-mail informacji handlowych pochodzących od innych niż TOR podmiotów.
Podanie adresu email oraz wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Podającemu przysługuje prawo do wglądu w swoje dane osobowe przetwarzane przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Sielecka 35, 00-738 Warszawa oraz ich poprawiania.