Spółka Ursus SA poinformowała, że zamknęła ubiegły rok ze skonsolidowaną stratą netto w wysokości 19,87 mln zł. W zeszłym roku firma odnotowała kilkunastomilionowy zysk. Prezes Karol Zarajczyk w liście do akcjonariuszy wyjaśnił, że głównym „winnym” dziury w budżecie jest autobusowa część Ursusa, czyli Ursus Bus.
Zarajczyk, w liście do akcjonariuszy, cytowanym przez Business Insidera, przedstawia stratę Ursus Busa jako „…powstałą w wyniku zwiększonych kosztów realizacji bieżących i przyszłych kontraktów, w szczególności kosztów rozwojowych oraz działań promocyjnych podejmowanych w kraju i za granicą, w celu zapewnienia ciągłości pozyskiwania kontraktów na kolejne okresy działalności i niewielką liczbą sprzedanych pojazdów”.
W uproszczeniu polega to na tym, że choć rozwijający się właśnie Ursus Bus w zeszłym roku zdobył zamówienia na ponad 100 autobusów (za ponad 160 mln zł), w tym m.in. 47 elektrobusów dla Zielonej Góry, to dostarczył tylko 15 pojazdów. W dodatku w tej liczbie mieści się 10 elektrobusów dla Warszawy,
które trafiły do stolicy z poślizgiem, więc związane z nimi były kary umowne.
Akcjonariuszy bardziej niż straty na autobusach, przestraszył jednak zapewne duży spadek przychodów spółki (z 344 mln zł w 2016 r., do 278 mln zł w ubiegłym roku). Firma, znana głównie ze sprzedaży ciągników i maszyn rolniczych, tłumaczy to mniejszą sprzedażą za granicą. W każdym razie w środę akcje spółki straciły kilka procent wartości.
Co do części autobusowej, to tu akurat nie należy się chyba martwić. Poza pojazdami dostarczanymi w tym roku Ursus na pewno skorzysta na zapotrzebowaniu na autobusy elektryczne, które szybko rośnie w Polsce i za granicą. Firma jest też członkiem konsorcjum, które uczestniczy w konkursie NCBiR na projekt i późniejszą produkcję polskiego autobusu elektrycznego. Zwycięzca będzie miał zapewniony zbyt co najmniej kilkuset pojazdów.