Z raportu, który wzięło pod lupę pięć amerykańskich miast wynika, że ilość powierzchni przeznaczonej na przestrzeń parkingową jest tam dużo większa, niż można się spodziewać. W Seattle na jedno mieszkanie przypada pięć parkingów, ale w mniejszych miastach często… ponad dwadzieścia.
Wszelka rozmowa na temat parkingów często rozbija się o podstawowy problem. Nie wiadomo, ile miejsc parkingowych jest. W Warszawie liczbę miejsc w strefie płatnego parkowania ocenia się na ok. 35 tys., ale nikt do końca nie wie, ile ich jest w całym mieście, ile do tego zmieści się aut na zorganizowanych parkingach i ile do tego miejsc parkingowych znajduje się w garażach podziemnych. Dopiero wtedy wiadomo by było konkretnie, czy podaż nadąża za popytem i jak nią sterować.
Autorzy raportu (
można go znaleźć tutaj) przygotowanego przez Research Institute for Housing America (RIHA), który jest instytucją badawczą działająca pod egidą tamtejszego związku firm sektora mieszkaniowego, postanowili policzyć wszystkie miejsca parkingowe w pięciu miastach – Nowym Jorku, Seattle, Filadelfii, Des Moines (stolica stanu Iowa, ok. 200 tys. mieszkańców) i niewielkim, ale aktywnym turystycznie Jackson w stanie Wyoming. Wykorzystali do tego dane od lokalnych władz, zarówno przekazane, jak i otwarcie dostępne, a także dane z analiz satelitarnych. Dzięki temu policzyli miejsca parkingowe przy ulicach, na parkingach publicznych, jak i miejsca parkingowe powstające przy okazji stawiania nowych budynków w ramach obowiązujących minimów.
Miasta dla samochodów
Efekty są niezwykłe. Tylko W Nowym Jorku liczba miejsc parkingowych jest mniejsza niż liczba mieszkań (wskaźnik wynosi mniej więcej 0,6). W pozostałych badanych miastach parkingów jest mnóstwo. W Filadelfii są 3,7 miejsca parkingowego na mieszkanie, w Seattle już 5,2 parkingu na mieszkanie. W Des Moines ten wskaźnik urasta do 19,4, a w 10-tysięcznym Jackson do 27 miejsc parkingowych na mieszkanie. Co więcej, średnio w amerykańskich miastach przypada 25–30 miejsc parkingowych na akr (ok. 0,4 hektara). W Nowym Jorku ta liczba spada do ok. 10, ale w Jackson przekracza 50. Niezwykłe są zdjęcia satelitarne pokazujące miejsca parkingowe. Trudno się było spodziewać, że jest ich aż tyle.
Zdjęcia satelitarne Filadelfii (z lewej) i Seattle (z prawej). Na różowo zaznaczono przestrzeń przeznaczoną do parkowania. Źródło: "Quantified Parking: Comprehensive Parking Inventories for Five U.S. Cities", Research Institute for Housing America (RIHA)
Z raportu wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze narzekanie – przynajmniej w amerykańskich miastach – że jest za mało miejsc parkingowych, nie ma sensu. Są ich miliony. Po drugie za to, że jest tyle miejsca, a nie ma gdzie zaparkować odpowiedzialni są… kierowcy. – Przyznaję, to też moja wina – tłumaczy jeden z autorów raportu Eric Scharnhorst. – Wiem, że za parkowanie na ulicy nie zapłacę, albo zapłacę mniej niż w garażu podziemnym. Więc krążę i szukam, gdzie tu się wcisnąć, choć wiem, że na podziemnym parkingu takie miejsce znajdę – tłumaczy.
Analiza wskazuje zresztą, że duże, zorganizowane parkingi, często stoją puste. W centrum Des Moines w środku dnia na miejskich parkingach 92 proc. miejsc świeci pustką. A miasto i deweloperzy wydają grube pieniądze na to, by tę infrastrukturę wybudować. W wielu miastach USA obowiązują wygórowane minima parkingowe, czyli obowiązek każdego dewelopera to zapewnienia odpowiedniej ilości miejsc parkingowych dla stawianego budynku. Niektóre miasta już z tego rezygnują, choćby na części swojego obszaru, ale efekt jest taki, że znaczne połacie miast, są zajęte przez przestrzeń dla samochodów, z której zresztą samochody często nie korzystają. W Seattle, nie licząc budynków, aż 40 proc. przestrzeni jest używane do parkowania.
Nie ma parkingu – za tanio
Sytuację w Stanach Zjednoczonych trudno porównywać do tej w polskich miastach, bo Amerykanie na takie a nie inne zagospodarowanie miast pracowali długie dziesięciolecia, ale kilka lekcji warto wziąć sobie do serca. Raport wyraźnie pokazuje, jak niszczące dla przestrzeni miejskiej mogą być minima parkingowe. W wielu miejscach przydatne mogłoby być narzędzie przeciwne – maksymalny limit miejsc parkingowych dla danej inwestycji.
Zresztą deweloperzy, jak w mało której sytuacji, mają tu zbieżny cel z miejskimi aktywistami. Autor raportu wskazuje, że dla każdego z nich miejsca parkingowe to po prostu zamrożone aktywa, które można by było wykorzystać w jakikolwiek inny sposób.
Po drugie autorzy i komentujący raport jasno wskazują, że kierowcy zawsze szukają najtańszej opcji do parkowania i są gotowi krążyć w poszukiwaniu jednego wolnego miejsca przy ulicy, zamiast wjechać do garażu podziemnego. Rozwiązanie? Spłaszczenie zróżnicowanych cen za parkowanie, a to oznacza, w polskim przypadku, podniesienie stawek za parkowanie na ulicy. Może wtedy – tu przykład warszawski – zapełni się wiecznie pusty gigantyczny parking pod Złotymi Tarasami. Tablice elektronicznie niezmiennie informują, że pod centrum handlowym jest kilkaset wolnych miejsc, a jednocześnie kierowcy narzekają, że w centrum Warszawy nie ma gdzie zaparkować. – Jeśli kierowcy mają wrażenie, że nie ma gdzie zaparkować, to jasny sygnał, że przestrzeń parkingowa jest zbyt tania – tłumaczy wprost Scharnhorst.
Co więcej, przykład Nowego Jorku pokazuje, że tak ogromna ilość miejsc parkingowych nie musi być potrzebna, przy dobrze rozwiniętym transporcie publicznym. W Nowym Jorku dwie trzecie zapotrzebowania na miejsca parkingowe zapewniają miejsca przy ulicy i wcale ich nie brakuje. W okolicy hali sportowej Barclays Center, gdzie swoje mecze rozgrywa koszykarski zespół Brooklyn Nets i hokejowy New York Islanders, zwykle puste jest ok. 30 proc. przestrzeni parkingowej, a nawet w dni meczowe można znaleźć wolne miejsca.