– 10 metrów w pobliżu przejścia dla pieszych to miejsce święte – mówiła w poniedziałek wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska. W stolicy ruszyła kampania, która ma wymusić na kierowcach przestrzeganie przepisów, czyli rezygnację parkowania w pobliżu przejść dla pieszych. Nie będzie łatwo, bo nawet w czasie trwania konferencji, na wprost kamer, tuż przy przejściu dla pieszych zaparkowało auto.
Sytuacja 1. „Nie będziesz mnie pouczał, frajerze! Weź się zajmij czymś poważnym” – nawrzucał jeden z warszawskich kierowców… bilboardowi w formie ekranu, na którym aktor i lektor Grzegorz Pawlak zwracał uwagę kieorwcom, którzy zaparkowali zbyt blisko przejścia dla pieszych. Dzięki kamerom przechodnie widzieli pana Pawlaka na ekranie, a on widział to co się działo na przejściu. Mogli swobodnie rozmawiać.
Akcję, z której powstały spoty telewizyjne, będące jednym z elementów kampanii, wymyślił warszawski Zarząd Dróg Miejskich. Nagranie trwało cały dzień. – Takich, niegrzecznych reakcji nie było dużo. Najczęściej ludzie po prostu nie zwracali uwagi, gdzie parkują – mówi Pawlak.
Sytuacja 2. „Panie, kampanie to niech sobie robią na stadionie. Co pan!” – wykrzyczał kierowca jednego z samochodów, który zaparkował… tuż obok dyrektora ZDM Łukasza Puchalskiego, udzielającego wywiadu jednej z telewizji. Pan wdał się w pyskówkę z jedną z osób obsługujących konferencję, po czym sobie poszedł, ale po chwili wrócił i odjechał.
10 metrów to minimum
W Warszawie trwa właśnie audyt wszystkich przejść dla pieszych w mieście. Jest ich ok. 4 tys. Są sprawdzane pod kątem bezpieczeństwa. Na razie sprawdzono połowę. – Wniosek jest taki, że głównym zagrożeniem bezpieczeństwa niechronionych użytkowników ruchu jest ograniczona widoczność. A przyczyną nagminne parkowanie w rejonie przejść dla pieszych – tłumaczy Puchalski.
Chodzi o to, że jeśli samochód zaparkuje w pobliżu przejścia, a nie w przepisowej odległości minimum 10 metrów od niego, pieszy może nie zauważyć auta, a kierowca pieszego. W przypadku małych dzieci, nie zauważą się na pewno, bo auto ich wzajemnie zasłania.
Problem jest duży. W zeszłym roku w Warszawie zginęło 34 pieszych. W ciągu ostatnich pięciu lat – 250, w tym 30 dzieci. Choć tylko ZDM w ostatnich latach wydał na poprawę bezpieczeństwa na przejściach 20 mln zł, to jeśli kierowcy nie zmienią nawyków, kolejne pieniądze trzeba będzie wydawać na „słupkowanie” okolic przejść dla pieszych. – Nie lubimy tego i nie chcemy. A ponieważ zbliżają się wybory, lawinowo rośnie liczba zapytań od radnych dlaczego to czy inne miejsce jest pełne słupków. Ale to czasem jedyne skuteczne rozwiązanie – tłumaczy Puchalski.
Po psie sprzątamy, więc…
– Jeszcze kilka lat temu nie znałam nikogo, kto sprzątałby po swoim psie. Ale teraz to się zmienia. Takie kampanie mają sens – optymistycznie dodaje Kaznowska. – Tych 10 metrów sobie nie wymyśliliśmy. To jest w przepisach i to jest minimalna odległość, żeby kierowca miał czas na jakąkolwiek reakcję. Dajmy też spokój, tym tłumaczeniom, że ktoś nie będzie miał gdzieś zaparkować. W samym centrum Warszawy, pod Złotymi Tarasami, zawsze jest 300–400 wolnych miejsc parkingowych. To jest najczęściej kwestia przyzwyczajenia – dodawała.
Puchalski wskazuje, że najczęstsze tłumaczenie: „ja tu tylko na chwilę”, jest najbardziej absurdalne, bo chwila wystarczy, żeby doszło do śmiertelnego wypadku.