W poniedziałek stowarzyszenie Miasto Jest Nasze uruchomiło na twitterze akcję z hasztagiem #zLimuzynyNieWidać. W efekcie warszawiacy masowo zaczęli przysyłać zdjęcia samochodów, które parkują na chodnikach. Nie tylko nieprzepisowo, ale bardzo często w sposób absurdalny. Problem, z którym się styka każdy mieszkaniec miasta stał się nagle mocno widoczny.
Akcja to część kampanijnej odpowiedzi na powtórzone w weekend po raz kolejny hasło kandydata PiS na prezydenta Warszawy, Patryka Jakiego, który znów zapowiedział, że po zwycięskich wyborach będzie likwidował słupki ustawione wzdłuż ulic, uniemożliwiające samochodom wjazd na chodnik.
Jaki już wiele tygodni wcześniej stwierdził, że „służą upokarzaniu kierowców”. Od tego czasu jest głuchy na argumenty urzędników, specjalistów i aktywistów miejskich, którzy tłumaczą, że w wielu miejscach taka fizyczna bariera jest jedynym sposobem, by warszawscy kierowcy nie zajmowali przestrzeni dla pieszych i nie parkowali w miejscach, gdzie stanowią niebezpieczeństwo dla innych.
Gdy okazuje się, że słupki, w konkretnych miejscach odwiedzanych przez Jakiego zostały ustawione na wniosek… mieszkańców, którzy nie byli już w stanie poruszać się po chodnikach, jego sztabowcy nabierają wody w usta.
Warszawiacy
masowo więc zaczęli wrzucać na twittera zdjęcia aut zaparkowanych w sposób utrudniający korzystanie z ulicy wszystkim, często również samemu kierowcy. Auta ustawione na całej szerokości chodnika to standard. Ale na zdjęciach pojawiają się też samochody zaparkowane na trawnikach, na przejściach dla pieszych (nie „obok”, ale właśnie „na”) i na drogach rowerowych. Niezwykłe wrażenie robi wieżowiec zastawiony samochodami przy rondzie ONZ – jednym z najlepiej skomunikowanych miejsc stolicy, na którym między biurowcami a wejściem do metra jest kilka metrów. W niektórych przypadkach można zachodzić w głowę, jak kierowcy w ogóle udało się wjechać tam gdzie postawił auto. Często donice i krzewy, które mają pełnić rolę podobną do słupków, nie stanowią dla nich przeszkody.
Jeden z internautów wrzucił zdjęcie spod remontowanej kancelarii Sejmu, gdzie, jak pisze, słupki są, ale budowlańcy jeden usunęli, by postawić auta na chodniku. W efekcie… wzajemnie się zastawili. Zdjęcia czasem budzą śmiech, ale często są zwyczajnie smutne, jak to z Jeziorek Południowych, na którym starsza osoba musi jezdnią omijać auto, które w całości i skutecznie zastawiło chodnik.
Pomysł nie jest nowy. Od lat na facebooku funkcjonuje
grupa „Święte krowy warszawskie”, która również próbuje zawstydzać nieprzepisowo parkujących kierowców. Teraz jednak temat stał się nośny podczas kampanii przed wyborami samorządowymi. Patryk Jaki niewątpliwie próbuje odróżnić się od innych kandydatów, stawiając się w roli obrońcy warszawskich kierowców. Zwraca uwagę na kłopoty parkingowe w stolicy (z danych przytaczanych od pewnego czasu przez ZDM wynika, że 20–30 proc. ruchu samochodowego w śródmieściu generują kierowcy szukający miejsca do zaparkowania), choć jednocześnie ignoruje fakt, że ich podstawowym powodem jest nadmiar samochodów.
Warszawa ma największą strefę płatnego parkowania w Polsce. Jest w niej miejsce na ok. 35 tys. aut. Tymczasem liczba samochodów zarejestrowanych w stolicy w zeszłym roku przekroczyła półtora miliona. Internauci często zwracają uwagę, że rozwiązaniem problemu byłyby częstsze kontrole straży miejskiej. Ale choćby akcja #zLimuzynyNieWidać pokazuje, że problem ma charakter powszechny.
Warszawski Zarząd Dróg Miejskich zaznaczył wczoraj na swoim profilu facebookowym – zwracając uwagę, że co roku remontuje kilkadziesiąt kilometrów chodników zniszczonych przez auta – że w ciągu ostatnich pięciu lat kierowcy zabili na warszawskich chodnikach 10 osób, a ponad setkę ranili. Powtórzmy – nie na przejściach dla pieszych. Na chodnikach.