– W Warszawie bardzo chcemy, by każdy nowy budynek był ikoną. Ale nie można zbudować miasta, które będzie się składało z samych ikon. „Szklany żagiel” konkuruje z Pałacem Kultury, ale nie da się zakrzyczeć Pałacu – mówi w rozmowie z Transport–Publiczny.pl Radosław Gajda, architekt, urbanista i autor popularnego videobloga „Architecture is a good idea”.
Jakub Dybalski, Transport–Publiczny.pl: Co robić, żeby warszawiacy nie uciekali na Białołekę, tylko szukali mieszkań w centrum?Radosław Gajda, architekt, urbanista, autor videobloga "Architecture is a good idea": Kapitulacja urbanistyki to nie tylko problem stolicy. W całej Polsce nie ma planowania. Nawet tam gdzie się o tym myśli, plany nie zapobiegają skutecznie budowaniu tego gdzie i jak deweloper chce. Na przedmieściach króluje „urbanistyka łanowa”. Działki są małe, podzielone tak jak chłop kiedyś dzielił między swoich synów, co powoduje, że bloki stoją bez sensu, bez specjalnej spójności. Brakuje mi wpisywania do planów miejscowych konkretnych przebiegów ulic, wyznaczenia miejsca na podwórka, itp., zamiast haseł „30 proc. zabudowy mieszkaniowej”.
Dobrych przykładów nie trzeba szukać daleko. Wróciłem niedawno ze Sztokholmu, gdzie rozmawiałem z tamtejszymi urbanistami, którzy de facto planują miasto. Plany urbanistyczne często zawierają nawet rysunki elewacji budynków. Rolą architektów jest po prostu wypełnić „siatkę”, którą zostawia im miasto. Korzystają na tym wszyscy. Z jednej strony miasto bardzo ściśle kontroluje deweloperów. Z drugiej jednak strony deweloper ma bardzo jasną informację co może zbudować, ale też może się spodziewać, że trafia w miejsce dobrze przygotowane, a w okolicy staną budynki, które dopełnią jego własny projekt i w praktyce podniosą jego wartość w ciągu następnych lat. Chciałbym, żeby te praktyki przeniesiono do Polski, właśnie wzmacniając rolę miasta jako regulatora urbanistycznego.
Nie udało się zabudować Placu Defilad, czy kilku innych miejsc, w których często nie ma problemu z roszczeniami i to wielka porażka. Mamy w Warszawie ogromne dziury, które nie są parkami ani placami, a obok stoi 220–metrowy wieżowiec.
Potrafi pan wskazać w Warszawie dobrze zaprojektowane i zbudowane miejsce?Żeby odważyć się na dobrą urbanistykę deweloper musi mieć wielki teren, bo nie ma takich planów miejscowych, które by tak dobrze organizowały przestrzeń między działkami. Więc tylko ci, którzy mają szansę na kupienie wielu hektarów, zdecydują się na stworzenie projektu urbanistycznego, a nie po prostu postawienie bloków. Osiedlem, które stara się nie tylko tworzyć PUM–y [powierzchnię użytkową mieszkania – red.], ale jakoś kreować przestrzeń jest chyba Żoliborz Artystyczny. Są tam jasno określone różne przestrzenie, zarówno bardziej kameralne jak i bardziej reprezentacyjne. Osiedle nie jest ogrodzone. Zamknięte są tylko prywatne podwórka, reszta jest miastotwórcza.
Drugim przykładem może byś Osiedle Saska gdzie, ponieważ teren był duży, pozwolono sobie na łączenie dużej intensywności zabudowy z mniejszą, włączono w całość Jeziorko Gocławskie, a ponieważ osiedle nie jest zamknięte, przedłuża Gocław na północ, a Saską Kępę na południe. Chciałbym, żeby miasto myślało o urbanistyce nie jako o tworzeniu bloków, ale właśnie o tworzeniu sieci przestrzeni publicznych i półpublicznych.
Niedawno, przy okazji zmian w warszawskim ratuszu, nowa wiceprezydent Renata Kaznowska zaznaczyła, że szczególną uwagę poświęci stołecznym placom, a wiceprezydent Michał Olszewski zapowiedział, że taki eksperyment jak zazielenienie Placu Teatralnego, jest pierwszym z wielu planowanych i będzie za nie odpowiedzialny szef wydziału estetyki Wojciech Wagner. Podobają się Panu te zapowiedzi?Działalność Wojciecha Wagnera na pewno napawa optymizmem. Bardzo się cieszę, że Marlena Happach została szefem biura architektury. Szkoda, że jej stanowisko nie nazywa się „naczelny architekt miasta”, jeszcze większa, że taki naczelny architekt miasta nie ma rangi wiceprezydenta. Powinien mieć siłę polityczną, żeby powiedzieć inwestorowi, że może zbudować wieżowiec 50–metrowy, a nie 200–metrowy, bo miastu zależy nie tylko na miejscach pracy, które powstaną na budowie w ciągu najbliższego roku, ale też na tym, jak budynek będzie oddziaływał na otoczenie przez kolejne 20 lat. Taką rangę ma naczelny architekt w Gdańsku.
A place, o których wspominała prezydent Kaznowska, rzeczywiście powinny podlegać szczególnej uwadze?Tak, bo o placach wciąż myślimy jako o dziurze w zabudowie i często słychać głosy, dlaczego nie postawić tam kolejnego bloku, albo jeszcze lepiej – parkingu. A przecież przez stulecia place miały rolę kulturotwórczą. Były salonami miasta, które zresztą pełniły różne funkcje. Dziś mam wrażenie, że jest taki oddolny trend, że jak mamy plac, to posadźmy drzewa. Niekoniecznie. Wyobrażam sobie place bez drzew.
Jeśli gdzieś chcemy organizować koncerty, to nie sadźmy tam lasu…Otóż to. Można zresztą różnicować funkcje części placu. W Sztokholmie jest bardzo długi plac Kungstradgarden. Różne przestrzenie zostały w nim zaprojektowane przez wybitnego szwedzkiego architekta Aleksandra Wołodarskiego, zresztą z polskimi korzeniami. Spełniają rozmaite funkcje. Część „granitowa” płynnie przechodzi w parkową, wszystko pięknie połączone jest z wodą. Warto różnicować miasto, by nie było nudne. Gdy zwiedzamy stare miasta, to raz jest wąsko, raz szeroko, budynki maja różną wysokość. Można to samo robić i dziś, kształtując politykę miejską.
Kungsträdgården w Sztokholmie, fot Arild Vagen, lic. CC BY-SA 4.0 Czy biurowy Służewiec to wyrzut sumienia Warszawy, zabudowany bezmyślnie? A dla kontrastu, czy powstająca właśnie zabudowa okolic Ronda Daszyńskiego nie jest próbą stworzenia nowego zagłębia biurowego, ale już tworzonego zgodnie z planem?Gdyby dawno temu pomyślano o odnodze metra na Służewiec, sytuacja byłaby tam inna. Ludzie pewnie chętniej by tam pracowali, a dziś duże firmy raczej się stamtąd wyprowadzają i przenoszą na Wolę. Nic w tym dziwnego. Wokół Ronda Daszyńskiego, poza metrem, są tramwaje, więcej linii autobusowych, a gdy Służewiec się rozbudowywał, nie było tam nic. Marzy mi się sytuacja w której inwestor stawiający duży kompleks, np. 200 tys. metrów kwadratowych powierzchni biurowej, jest prawnie zobowiązany do zbudowania stacji metra, a miasto z kolei powinno dociągnąć tam sieć. To przykład, ale chodzi o to by obie strony złożyły się na infrastrukturę, z której potem wspólnie skorzystają. Przecież odnoga do Służewca, mogłaby później prowadzić na lotnisko.
Problem w tym, że gdy Służewiec powstawał, nikt nie przewidywał, że rozbuduje się do takich rozmiarów…Nie próbowano skanalizować zainteresowania tym miejscem w pożądanym kierunku. W Kopenhadze jest dzielnica o nazwie Orestad. Raczej krytykowana jeśli chodzi o rozwiązania urbanistyczne, ale mam poczucie, że to dlatego, że inne miejsca w Kopenhadze są tak świetnie zaprojektowane. Najpierw zbudowano tam metro, które jest wyniesione, więc nie jest tak drogie jak podziemne. Środkiem dzielnicy prowadzi trasa między lotniskiem a centrum miasta, z odnogą w kierunku mostu nad Sundem, który z kolei prowadzi do szwedzkiego Malmoe. Pociągiem dojeżdża się tam w 25 minut, do centrum Kopenhagi – w 10 minut. Najpierw pomyślano, że to miejsce musi być świetnie obsłużone komunikacyjnie. Zbudowano metro. Nadziemne, czyli tańsze. Powstał plan miejscowy dla wszystkich stref, a potem dopiero wpuszczono inwestorów. Niektórzy narzekają, że dzielnica jest nijaka, ale pod względem komunikacyjnym jest rewelacyjna. Bardzo mało tam samochodów, bo nie warto tam przyjeżdżać w ten sposób. Warto też dodać, że nieźle rozwinięto tam infrastrukturę rowerową. Docelowo ma tam pracować 60 tys. osób, a 20 tys. ma tam mieszkać. Kolejność postępowania była tam odwrotna niż na Służewcu.
Jak pomóc Służewcowi?Po fakcie to dużo bardziej skomplikowane, bo trudno teraz rozkopać ulice, żeby zbudować metro. Problemów jest tam więcej, choćby kompletnie niedostępna stacja kolejowa, czy łącznik trasy szybkiego ruchu, który jest wielką, obcą konstrukcją w samym środku, którą trzeba pokonywać najróżniejszymi kładkami. A Służewiec ma olbrzymie atuty dla biurowego zagłębia, choćby bliskość lotniska. Tylko że szansę zmarnowano. Powstaje tam połączenie tramwajowe z metrem Wilanowska, ale to ostatnia deska ratunku.
Może dzielnica biurowa po prostu musi być zakorkowana rano i po południu, a pusta po godzinach pracy, bo taki jest jej charakter? Może zarzucamy Służewcowi coś, z czym po prostu trzeba się pogodzić?Służewiec się wyludnia, w tym sensie, że wyprowadzają się z niego firmy. W całej Warszawie to już prawie 750 tys. metrów kwadratowych, czyli kilkanaście procent całej dostępnej powierzchni, albo mówiąc obrazowo dziesięć „Rond 1”. Podobna sytuacja jest w Amsterdamie i bierze się z tego, że biurowce się „przeterminowują”, to niestety ich niekorzystna cecha, o której rzadko się mówi. Mają ograniczony, dość krótki okres w którym można z nich korzystać. Więc w Holandii nowe siedziby dla biurowców planuje się tak, by były na tyle nasycone innymi funkcjami, żeby można je było skutecznie rewitalizować. Podobnie, coraz częściej, postępuje się w Londynie. Budynek gruntownie przebudowuje się w środku, ale w ramach istniejącej konstrukcji. W Warszawie jest na razie tyle miejsca, że nie opłaca się rewitalizować budynków, ale ten kłopot nas czeka już niedługo.
Służewiec, fot. Witold Urbanowicz Gdy wspomniałem, że na Woli nie popełnia się tych samych błędów, pan się troszkę skrzywił. Dlaczego?Bo błędy jednak też się tam popełnia. Owszem, kwestie transportowe są w pewien sposób rozwiązane. Ale urbanistyka nie polega tylko na tym, by dało się dobrze dojechać, ale też na tym, żeby całość dobrze wyglądała i funkcjonowała jak miasto. Według mnie Wola to wciąż rozrzucone bloki, pomiędzy którymi, nie wiadomo w jakim celu, poprowadzono ulice. Niektóre mają przebieg przedwojenny, inne, nawet o podobnym rodowodzie, są szerokie jak autostrady. Budynki są odwrócone tyłem od ulic. W pobliżu Warsaw Spire „Placem Europejskim” nazywa się coś, co ma charakter tylnego podwórka.
Wieżowiec się Panu nie podoba?Jest antyurbanistyczny i antymiejski w swojej formie. Budynki okrągłe, czy łukowate, sprawiają wrażenie jakby się na resztę miasta wypinały. Warsaw Spire nie tworzy żadnej pierzei. Próbuje udawać narożnik przy Rondzie Daszyńskiego, ale tak naprawdę stoi odsunięty od niego na 100 metrów. Udaje coś, czego nie ma. Od strony najbardziej reprezentacyjnej, czyli od strony centrum, jest najszerszy i wydaje się przysadzisty. Jest tam trochę restauracji, ale jednak mało.
Poza tym budynek niby stoi przy Placu Europejskim, ale wejście jest z drugiej strony. To dla mnie niezrozumiałe. W dodatku ogrodzenie placu sprawia, że zniszczone budynki od strony Grzybowskiej, są jeszcze bardziej odcięte. Całe to miejsce jest skupione na sobie i nie tylko odpuszczono powiązanie tej przestrzeni z otoczeniem, ale jeszcze pogorszono jakość przestrzeni dla osób, które tam mieszkają, bo ich okna wychodzą na ściany z klimatyzatorami.
Jest jakiś nowy budynek w Warszawie, na który warto zwrócić uwagę?Lubię budynki, które nie są krzykliwe. Naprzeciwko Warsaw Spire stoi biurowiec Proximo, który jest skromny, nienarzucający się i trzyma pierzeję, w dodatku nie tylko od strony ronda, ale też od strony ul. Okopowej. Chciałoby się więcej takich budynków, które stanowią tło miasta.
Mam wrażenie, że w Warszawie bardzo chcemy, by każdy nowy budynek był ikoną. Ale nie można zbudować miasta, które będzie się składało z samych ikon. „Szklany żagiel” zaprojektowany przez Daniela Libeskinda podjął konkurencję z Pałacem Kultury i jest to jeden z najbardziej krytykowanych wieżowców w Warszawie. Nie da się zakrzyczeć Pałacu.
Śródmieście Południowe, najlepiej zachowana część miasta, którą powszechnie uznaje się też za najładniejszą, składa się z estetycznych kamienic, które wcale nie walczą o to, która będzie najbardziej krzykliwa.