Im większe miasto, tym więcej wydaje na transport publiczny. Nie tylko jeśli chodzi o sumę, ale też jeśli chodzi o procent budżetu. Z zestawienia przygotowanego przez Mobilis wynika, że w największych polskich metropoliach to setki milionów złotych rocznie, a w stolicy blisko trzy miliardy. Według przewoźnika większe otwarcie rynku mogłoby pomóc w oszczędnościach.
Według danych na lata 2016 i 2017, zebranych przez prywatnego przewoźnika autobusowego, który działa w komunikacji miejskiej w Warszawie i Krakowie, wynika, że transport publiczny to jeden z głównych elementów miejskiego budżetu. – W każdym mieście podstawowym wydatkiem jest edukacja, ale już drugim transport. W dodatku z każdym rokiem suma wydawana na transport publiczny wzrasta – tłumaczył podczas środowego spotkania z dziennikarzami szef Mobilisu Dariusz Załuska.
Warszawa rocznie wydaje na transport zbiorowy ponad 2,7 mld złotych, co stanowi 18,6 proc. wydatków budżetowych miasta. W tej sumie ok. miliard złotych to komunikacja autobusowa. W stolicy to zarówno kosztu obsługi linii autobusowych przez miejskiego przewoźnika (MZA) jak i kontrakty z prywatnymi przewoźnikami. Dziś w stolicy mniej więcej 11 proc. przewozów jest realizowanych przez Mobilisa, 6 proc. przez PKS Grodzisk Mazowiecki, po 3 proc. to Arriva i Europa Express City. Reszta, czyli 77 proc. to Miejskie Zakłady Autobusowe.
W pozostałych miastach udział komunikacji w budżecie maleje, wraz z wielkością miasta. W Poznaniu to ok. 16 proc., w Krakowie 12 proc., a we Wrocławiu, Gdańsku i w Szczecinie ok. 9 proc. W wielkościach bezwzględnych nakład na transport publiczny jest tam znacznie mniejszy w porównaniu w Warszawą nie tylko dlatego z powodu wielkości miasta, ale też mniejszej oferty transportowej. Warszawa znaczną część budżetu transportowego wydaje na transport szynowy, w tym metro i Szybką Kolej Miejską, których w innych ośrodkach, w takim kształcie nie ma. Z kolei miasta jeszcze mniejsze od wymienionych wyżej często przeznaczają na transport poniżej 10 proc. budżetu, bo nie mają sieci tramwajowej.
Mobilis, prezentując powyższe dane przekonuje, że jednym ze sposobów na ograniczenie kosztów komunikacji miejskiej jest jej uwolnienie. Dziś w Polsce nie jest to regułą. Tylko w 12 miastach rynek jest otwarty, co oznacza, że do obsługi linii miejskich dopuszczeni są przewoźnicy inni niż miejscy. Zwykle tylko w części.
W dodatku na różnych zasadach. O ile w np. w Warszawie na część przewozów ogłaszane są przetargi, w których po prostu MZA nie biorą udziału, to np. we Wrocławiu Michalczewski jest podwykonawcą tamtejszego MPK. Osobnym przypadkiem są Kielce, gdzie formalnie cały rynek jest otwarty i podlega przetargowi, ale w praktyce niedawno, po gigantycznej awanturze, przewozy w całości trafiły na dekadę do miejskiego przewoźnika, choć rywal zaproponował w przetargu niższą cenę za wozokilometr.
– Tymczasem jeśli miasto nie ma porównania, to nie wie, czy płaci za wozokilometr miejskiemu przewoźnikowi dużo czy mało – przekonywał Załuska wskazując, że optymalne według niego byłoby 50–procentowe otwarcie. – Odpowiednio skonstruowany przetarg i kontrakt pozwala zaoszczędzić nawet kilkanaście procent na usłudze przewozowej. W Krakowie dostaliśmy możliwość nieznacznej modyfikacji rozkładu jazdy i okazało się, że możemy obsłużyć linię korzystając z dwóch autobusów mniej. U